Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Izba ratunkowa

Układanie list poselskich wywoływało emocje, liczne konflikty, a nawet prawdziwe wojny podjazdowe. O senatorach debatowano niewiele. Gdyby nie inicjatywa powołania bloku postsolidarnościowego, można było odnieść wrażenie, że w tej kampanii wyborczej więcej mówi się o konieczności zlikwidowania Senatu niż o kandydatach do drugiej izby parlamentu. Tymczasem Senat jest i będzie, co oznacza, że 23 września trzeba wybrać także stu senatorów.

W senackich przedbiegach najwięcej emocji – dość nieoczekiwanie – wyzwoliło Polskie Stronnictwo Ludowe, które twardo stawiało na reżysera Bogdana Porębę (ongiś Stowarzyszenie Grunwald). Ostatecznie weto tej kandydaturze postawił Ryszard Bugaj, przygarnięty na listy ludowców. Przymierzano też na nie Henryka Derkowskiego, sympatyka narodowca Tejkowskiego, skazanego za fałszowanie podpisów wyborców jeszcze w 1997 r. (zbierał wówczas podpisy dla Polskiej Wspólnoty Narodowej). Tak to już bywa, gdy gorączkowo chce się rozszerzać partyjny front przygarniając wszystko co po drodze, a nawet nie po drodze.

Na razie do senackich wyborów przygotowane są w pełni dwa obozy. Sojusz Lewicy Demokratycznej, który przedstawił swoją listę stu kandydatów i postsolidarnościowy blok Senat 2001, wymyślony kilka miesięcy temu przez Krzysztofa Piesiewicza. Wymyślony w obliczu klęski. Badania opinii publicznej pokazują bowiem w sposób jednoznaczny, co mogłoby się zdarzyć. Otóż, jeżeli naprzeciwko setki kandydatów Sojuszu stanęłoby pospolite ruszenie różnych partii oraz zgłaszająca się zwyczajowo grupa senatorów niezależnych, to efekt byłby taki, że SLD zdobyłoby prawie 90 proc. miejsc. Wszystkie symulacje przedwyborcze pokazują bowiem, że przy poparciu dla Sojuszu rzędu 48 proc. (a taka właśnie jest średnia ostatnich sondaży) aż 87 mandatów może przypaść temu właśnie ugrupowaniu. Pozostałymi fotelami podzielą się w sposób śladowy PSL, Platforma Obywatelska, może coś skapnie Prawu i Sprawiedliwości (realnie ta partia miałaby szansę na jeden mandat w Gliwicach zdobyty najprawdopodobniej przez pianistę Piotra Palecznego). Senat byłby więc praktycznie bez opozycji, bez żadnego znaczącego klubu, poza SLD oczywiście.

Na własny rachunek

Dość paradoksalnie wizja takiego właśnie Senatu pojawiła się w momencie, gdy senackie miejsca zaczęły być w cenie – zwłaszcza wśród polityków Unii Wolności i AWS Prawicy.

Polityka 31.2001 (2309) z dnia 04.08.2001; kraj; s. 24
Reklama