To, że w rozwiniętych krajach przemysłowych przeciętny wzrost ich mieszkańców zwiększył się w ciągu ostatnich 150 lat o całe 10 cm, jest faktem dobrze znanym. Wiadomo też jednak, że ta tendencja – choć ma biologiczne wyjaśnienie – niewiele wspólnego ma z genetyką. Jest to po prostu zbyt krótki okres, by naturalna selekcja mogła wykazać się tak wspaniałymi wynikami. Zatem w głównej mierze wyższy wzrost jest efektem lepszego odżywiania i poprawy opieki zdrowotnej – choć pewien wpływ mógł mieć też fakt, że ludzie częściej szukali swych mężów lub żon poza najbliższym kręgiem znajomych, zmniejszając negatywne efekty tak zwanej hodowli wsobnej.
Kryje się w tym zjawisku pewien paradoks. W miarę rozwoju cywilizacji coraz bardziej uniezależniamy się od natury i jej kaprysów. Osiągnąwszy jednak na masową skalę godziwe warunki życia stajemy się w coraz większej mierze „tacy jak nas natura zaprojektowała”. A projektując musiała brać pod uwagę zarówno potencjalne zyski jak i koszty. W zamierzchłych czasach, kiedy przodkowie nasi w poszukiwaniu żywności przemierzali afrykańskie sawanny, dodatkowy wzrost mógł się opłacić – łatwiej im było sięgnąć po owoc na drzewie czy pokonać szablozębnego tygrysa (albo konkurenta z innego plemienia).
Koszt wysokiego wzrostu był jednak także wysoki. Większy organizm zużywał więcej energii, a zatem wymagał więcej pożywienia i – generalnie rzecz ujmując – prowadził do zużycia większej ilości materiałów. Przez tysiąclecia wzrost nasz utrzymywał się więc na wyrównanym poziomie i jak dowodzą badania archeologiczne nie zmienił się w istotnej mierze od epoki kamiennej aż do początku XIX wieku. Równowaga ta wynikała jednak głównie z tego, że warunki środowiskowe nie pozwalały człowiekowi na pełne wykorzystanie jego genetycznego potencjału.