Mało który mieszkaniec Poznania zdaje sobie sprawę, że chodząc ulicami swojego miasta, stąpa po wielkim złożu węgla brunatnego. Gdyby o tym wiedział, specjalnie by się tym nie przejął. Mieszkaniec Legnicy przeciwnie – dobrze wie, że pod jego miastem, poza rudą miedzi, jest i węgiel. Nie jest mu to obojętne, bo wizja wielkiej dziury w ziemi, a w konsekwencji pojawienia się także potężnej elektrowni nieopodal dymiącej huty miedzi, staje się coraz bardziej realna. Na jedno powiatowe miasto to trochę za wiele. Dlatego wojna o legnickie złoża staje się coraz bardziej gorąca. Argumenty „Komitetu sterującego dla przygotowania zagospodarowania legnickiego zagłębia górniczo-energetycznego węgla brunatnego” nie znajdują wielkiego zrozumienia.
– Węgiel brunatny jest najtańszym surowcem energetycznym, zapewniającym dziś Polsce 35 proc. energii elektrycznej. Trudno z niego zrezygnować, zwłaszcza gdy mamy go w takiej obfitości. A złoże legnickie jest największe – przekonuje dr Jacek Kasiński z Państwowego Instytutu Geologicznego, czołowy polski ekspert w dziedzinie złóż węgla brunatnego, członek Komitetu.
Węgiel brunatny to – w dużym uproszczeniu – węgiel kamienny, który nie zdążył skamienieć.
Gdybyśmy poczekali kilkaset milionów lat, mielibyśmy piękny antracyt. Ale my, z oczywistych względów, nie mamy tyle czasu. Prawdę mówiąc, nie mamy go wcale. Kryzys energetyczny zagląda nam w oczy. Musimy szybko podjąć decyzję, z czego będziemy produkować potrzebną nam w najbliższych latach energię elektryczną – z węgla kamiennego, brunatnego, atomu, gazu, wiatru, biomasy? Każda decyzja ma swoje wady i zalety. Za każdą stoi jakaś grupa interesu. Ta od węgla jest bardzo przebojowa. Walczy nie tylko o przedłużenie działania istniejących zagłębi górniczo-energetycznych, ale też o stworzenie nowych.