Trzeba od razu zaznaczyć, że artystyczne wojaże polskich muzyków na Zachód miewały i mają bardzo różną rangę i charakter. Czym innym bowiem jest wyjazd z koncertami do USA organizowanymi przez tamtejszych działaczy polonijnych, czym innym występy w niewielkich klubach niemieckich czy holenderskich, czym innym zaś obecność na zachodnich listach przebojów i udział w prestiżowych przedsięwzięciach przybliżających naszych artystów do światowego topu.
W latach 80. blisko szczytu znalazła się Basia Trzetrzelewska. W 1979 r. zamieszkała w Stanach, gdzie już przedtem zdarzało się jej występować w ośrodkach polonijnych z zespołem Perfect. Śpiewanie „pod kotleta” dla polonusów z Chicago nie było jednak szczytem marzeń ambitnej wokalistki. Kiedy tylko nadarzyła się okazja nagrania płyty po angielsku dla amerykańskiej publiczności, Basia podjęła ryzyko. Album „Time And Tide” został dobrze przyjęty przez bardzo wymagających krytyków nowojorskich i piosenkarka, która zaczynała jako najmniej rozpoznawalna dziewczyna w wokalnej grupie Alibabki, niemal z dnia na dzień przeistoczyła się w prawdziwą gwiazdę.
Zastanawiające, że w Polsce chyba tylko Marek Niedźwiecki z radiowej Trójki popularyzował ten bezprecedensowy sukces. Znakomita większość naszych muzycznych dziennikarzy jakby nie wierzyła, że coś takiego mogło się zdarzyć i na wszelki wypadek zignorowała amerykański debiut Basi. Tymczasem za Oceanem zaczęto porównywać Basię z najlepszymi wokalistkami z kręgu swingującego popu. Co więcej, akurat ta działka muzyczna była tam niemal bez reszty opanowana przez czarne artystki zazdrośnie strzegące swojej domeny, tym bardziej sukces Basi wydawał się nieprawdopodobny. A jednak po pierwszej płycie przyszła druga („London – Warsaw – New York”) i trzecia, jak się zdaje najlepsza – „The Sweetest Illusion”, która ugruntowała pozycję Trzetrzelewskiej na amerykańskim rynku.