Jak się panu podoba współczesna polska polityka?
Mało się podoba, ale jest, jaka jest. Niektórzy wycofują się dlatego, że się nie podoba, ja uważam, że obrażać się na politykę nie można, gdyż wówczas zupełnie pozbawiamy się wpływu na bieg spraw państwa i narodu.
Co pana przede wszystkim razi?
Głównie to, że ciągle nie nastąpiło wyjście poza kategorie taktyczne. Z jednej strony mamy siłę opartą na istniejącym od dawna zapleczu materialno-organizacyjnym oraz pewnym doświadczeniu w uczestnictwie w życiu publicznym, a z drugiej – doraźne, taktyczne związki. Po prawej stronie przy każdych wyborach powstaje inny układ, nie tworzy się tradycja bloków politycznych, a bywa że do wyborcy idzie się z jakimś jednym hasłem. Nie mówię, że na przykład Prawo i Sprawiedliwość nie może startować pod hasłem sanacji państwa, to rzecz ważna, ale wyborca chce również wiedzieć, co to ugrupowanie zamierza w przyszłości zbudować, na jakich wartościach się opierać. Przedwojenna sanacja też zrodziła się na bazie takiego jednego hasła i okazało się, że było ono dobre w dość krótkiej perspektywie czasowej.
Czy dostrzega pan dziś jakieś idee, które organizują życie polityczne?
Dla mnie podstawą uczestnictwa w polityce było właśnie przyjęcie założenia, że życie polityczne organizuje się wokół idei. Jednak gdy tworzyliśmy Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, zaatakowano nas, że organizowanie życia publicznego wokół idei jest już przeżytkiem; mówiono, że każda partia musi reprezentować interesy jakiejś warstwy, grupy bądź klasy społecznej. I okazało się, że dziś jedyną partią, która reprezentuje interesy jednej grupy, jest PSL, które zresztą chciałoby ten gorset zrzucić. SLD wręcz szczyci się tym, że reprezentuje bardzo szeroki przekrój społeczeństwa.