Najbliższe dwadzieścia lat będzie dla ludzkości szczególnym okresem pod każdym względem. W tym czasie ukształtuje się nowy ład geopolityczny. I w tym dwudziestoleciu ludzie muszą zdecydować o sposobach dalszego rozwoju. Można nie zmieniać nic i żyć dalej tak jak dzisiaj – nieefektywnie zużywając ropę, gaz, węgiel po to, by zaspokajać rosnące potrzeby konsumpcyjne coraz większej liczby ludzi. Ta niewyczerpana pasja konsumpcji zapewni, że mimo chwilowych kryzysów nadal, przynajmniej w perspektywie 2030 r., gospodarka będzie się rozwijać. Eksperci OECD, klubu zrzeszającego najbardziej rozwinięte kraje świata, szacują w „Environmental Outlook 2008”, że światowy PKB w 2030 r. osiągnie wartość o 99 proc. wyższą od dzisiejszej.
Zamiast jednak się cieszyć, eksperci kładą na stole rachunek za taki wzrost. Blisko 4 mld ludzi z ponad 8 mld, jakie będą wówczas żyły na Ziemi, mieszkać będzie na obszarach olbrzymich niedoborów wody. Podwoi się umieralność na skutek chorób układu oddechowego, wywołanych zanieczyszczeniem powietrza. Średnia temperatura może podnieść się nawet o ponad 2 st. C, co zwiększy obszary dotknięte przewlekłymi suszami. Areały gruntów uprawnych zwiększą się o 10 proc., głównie kosztem lasów. W rezultacie radykalnie zmniejszy się bioróżnorodność globalnego ekosystemu. OECD, organizacja, którą trudno oskarżać o ekologiczne skrzywienie, jest zdumiewająco zgodna w swych analizach z World Wildlife Forum, którego „Living Planet Report” niedawno omawialiśmy (POLITYKA 44).
Scenariusz alternatywny zakłada, że globalny PKB wzrośnie nie o 99 proc., lecz o jeden punkt procentowy mniej. Składka wynosząca zaledwie 0,03 proc. PKB rocznie jest potrzebna, by zmienić model rozwoju na zrównoważony, czyli taki, który uwzględnia, że zasoby naturalne są ograniczone i nie sposób brać z ekosystemu więcej, niż jest on w stanie odtworzyć.