To jest miasto przegranych – mówi kobieta, która mieszka na jednym z takich blokowych osiedli w Wolfen-Nord, mieście położonym 45 km na wschód od Lipska. – Kto mógł, ten już jest tam – ruch ręką przed siebie – na zachodzie. A tu zostały żony, których mężowie uciekli, mężowie, których żony uciekły, bezrobotni, starzy i przegrani. Wolfen i sąsiedni Bitterfeld żyły niegdyś z chemii i węgla brunatnego. Dzisiaj z dawnych 55 tys. miejsc pracy zostało 10 tys., a z 33 tys. mieszkańców betonowych osiedli 20 tys.
Urbaniści łapią się za głowy. Wszystkie koncepcje regionów i miast opracowywano z myślą o ich rozwoju. Odpływ ludności w czasach pokoju; prosperity to historyczne novum, stąd brak strategii postępowania, choć schemat umierania miast jest zawsze taki sam: naprzód uciekają najbogatsi, później silniejsi i sprytniejsi. A potem znikają sklepy, przedszkola, pustoszeją szkoły, bankrutują restauracje, wysiada komunikacja, zaczynają się problemy z wodą, prądem i śmieciami, dziczeje okolica, zapadają się cmentarze.
Wolfen dzieli swój los z większością przemysłowych regionów byłej NRD, które ledwie wegetują mimo nieprawdopodobnie drogich kuracji zaordynowanych im przez specjalistów z Zachodu.
Parias z definicji
Z punktu widzenia Zachodu blok mieszkalny to synonim wszelkiego zła. I nic dziwnego – błędy polityki socjalnej sprawiły, że do blokowisk przez całe lata kwaterowano tabuny tak zwanych asocjalnych, na co tak zwani porządni obywatele zareagowali pogardą dla bloku nazywanego wręcz mieszkalnym klozetem. Kto ma adres w bloku, ten jest pariasem i pewnie także i z tej przyczyny w dobrze zaplanowanych i urządzonych blokowiskach w zachodniej części Niemiec mieszka zaledwie 2 proc. obywateli.