Autor, 72-letni pisarz, pełen wstrętu do bylejakości naszego dzisiejszego rozliczenia z serwilizmem wobec ZSRR, cofa się o ponad 200 lat, by pokazać, jak to mogło być pięknie, podczas gdy jest tylko tak, jak jest.
Ach, wzdycha Rymkiewicz, gdybyż Kościuszko nie był kunktatorem, gdyby miał odwagę rozpętać święty terror! Gdyby Kołłątaj i Jasiński tak rozhuśtali lud Warszawy, że ten wpadłby w święty szał, wyrżnął sprzedajną szlachtę, spalił za sobą mosty i w rewolucyjnym zapale ruszył na pola Maciejowic! To dzieje Polski potoczyłyby się innym, lepszym torem! A nawet gdyby impetu nie starczyło do uratowania Rzeczpospolitej, to lud Warszawy raz na zawsze ruszyłby wówczas z posad gnuśne dzieje Polski. W końcu wieszanie jest „najgłębiej ludzkie”, „głęboko humanistyczne”, jest „cudem natury”, bo przecież „jeże nie wieszają jeży”...
Rymkiewicz wyznaje, że jego dzisiejszemu jakobinizmowi nie przyświeca żadna ideologia. „Ta książka nie zajmuje się moralnością, ale życiem”, deklaruje. Ale to nieprawda. W końcu dzieje Polski potoczyły się tak, jak się potoczyły. Natomiast JMR tęskni do dokonanej wielkości polskiego Thermidora. Do wulkanicznej siły gniewu ludu, wybuchowej i pięknej.
Stanisław August Poniatowski powinien był zawisnąć koło kościoła św. Anny. Król na stryczku w tej swojej kamizelce w różowo-białe paski i w przybrudzonych białych spodniach! Ta ikona zmyłaby winy Rzeczpospolitej szlacheckiej i byłaby pięknym prezentem dla przyszłych pokoleń.
Ech, ci poeci na siłę upiększający rzeczywistość! Dla piękna grozy nie wystarczy powiesić w wyobraźni króla. Trzeba jeszcze oświetlić królewskiego trupa płonącymi wieżami łajna z warszawskich ulic, sięgającymi drugiego piętra. To byłby „jeden z najpiękniejszych i najdzikszych widoków naszej historii” – fantazjuje Rymkiewicz.