Archiwum Polityki

Polak, Węgier – dwa kryzysy

Węgrzy za szybko chcieli zamienić forinta na euro

Wśród 10 krajów kandydujących do Unii Czesi i Węgrzy długo grali rolę prymusów. Na finiszu w tych nieformalnych zawodach wyprzedziły ich jednak mniejsze państwa nadbałtyckie, a Węgry – nieoczekiwanie – popadły w tym roku w spore tarapaty.

Węgrzy, jak każdy zresztą kandydat do strefy euro, chcą mieć niską inflację, stabilną walutę, nikły budżetowy deficyt i w miarę zrównoważony bilans handlowy. Ich rząd uznał, że wszystko to może osiągnąć z marszu po to, by już na początku 2005 r. przyjąć tzw. system ERM II, stanowiący przedsionek do przejścia na euro, a w 2007 r. zrezygnować z narodowej waluty. Bank centralny Węgier (NBH) oficjalnie ogłosił więc, jakie są dopuszczalne wahania forinta, a w dodatku nieformalnie (patrzcie, jacy już jesteśmy dobrzy) zawęził ich pasmo. Oczywiście zagraniczni inwestorzy bardzo szybko zechcieli sprawdzić determinację banku do obrony wyznaczonych granic. Okazało się, że jest duża. Już na początku br. NBH nieoczekiwanie obciął stopy procentowe, by nie dopuścić do nadmiernego wzmocnienia forinta. Po kilku miesiącach kolejne zaskoczenie. Zatroskany o rosnący deficyt w wymianie zagranicznej bank centralny dewaluuje forinta. Inwestorzy w obu przypadkach tracą spore pieniądze. Po tych przykrych doświadczeniach spada zainteresowanie węgierskimi papierami wartościowymi. Reakcja NBH jest zdecydowana. Pod koniec listopada, na specjalnie zwołanym posiedzeniu, bank bardzo zdecydowanie, bo aż o 3 proc., podnosi stopy procentowe, które i tak były najwyższe wśród 10 nowych członków Unii. Wszystko po to, żeby powstrzymać spekulacyjny atak na węgierską walutę i jednocześnie zachęcić do kupna rządowych obligacji. Na razie niewiele to pomaga: rynki wstrzymują się z zakupami węgierskich papierów, czekając na kolejną podwyżkę oprocentowania.

Polityka 50.2003 (2431) z dnia 13.12.2003; Komentarze; s. 18
Reklama