Archiwum Polityki

Co nam leży na wątrobie?

Trudne kwestie z pogranicza prawa i biomedycyny sprowadza się w Polsce do sporów o in vitro. Tymczasem spraw do uregulowania jest więcej.

Lista zaniedbań jest w Polsce długa. Nie ma m.in. przepisów dotyczących zapłodnienia post mortem (po śmierci dawcy komórek rozrodczych), zastępczego macierzyństwa (tzw. wynajmowanie brzucha), diagnostyki preimplantacyjnej (embrionów) oraz prenatalnej, zamrażania gamet (nasienia i komórek jajowych) i embrionów, klonowania i wykorzystywania komó­rek macierzystych czy tzw. uporczywej terapii.

Pewne normy formułuje Kodeks Etyki Lekarskiej, tyle że nie ma on mocy powszechnie obowiązującej. Przykładowo zatem, zapisany w nim zakaz udziału w eksperymentach klonowania wiąże lekarza, ale już nie – na przykład – biologa. Jak pisał w „Polityce” (51–52/08) prof. Marek Safjan, ta poszerzająca się w miarę osiągnięć medycyny pustka prawna wypełniana jest „albo dziką praktyką, albo przypadkowymi rozstrzygnięciami sądowymi”. Warto zatem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Polska tkwi w bioprawnym zaścianku i jakie ma z niego drogi wyjścia?

Konwencja po rewolucji

Nad prawnymi regulacjami osiągnięć medycyny dyskutuje się żywo od co najmniej 30 lat, kiedy to rewolucja w genetyce wywołała rewolucję w medycynie i biotechnologii. W 1990 r. prace nad konwencją „o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej w kontekście zastosowań biologii i medycyny” rozpoczęła także Rada Europy. Jako członek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy uczestniczyła w nich ówczesna marszałek Senatu prof. Alicja Grześkowiak. Kiedy w grudniu 1996 r. głosowano nad przyjęciem konwencji, prof. Grześkowiak – zawsze podkreślająca swoje związki z tradycyjnym nurtem w Kościele katolickim – wstrzymała się od głosu. Rok później w kieleckim seminarium tłumaczyła, że „nie wszystkie zawarte w niej zapisy (…) uznała za służące dobru człowieka” (za „Diariuszem Senatu RP”).

Polityka 7.2009 (2692) z dnia 14.02.2009; Kraj; s. 26
Reklama