A powiem pani, że nie przypuszczałem, że dożyję osiemdziesiątki – mówi reżyser, oprowadzając mnie po swoim podwarszawskim domu. Spadzisty dach, ciemne drewno, białe firanki w oknach. W środku duży salon, zimowy ogród, taras ze świerkiem. – Usiadłem pod tym drzewem i poczułem, że tu jest moje miejsce – tłumaczy zadowolony. – Początkowo uważałem, że jest coś niestosownego w posiadaniu tak dużego domu. Ale doszedłem do wniosku, że to będzie zabezpieczenie dla moich dzieci. Na kuchence w brytfance pyrka kaczka.
Jerzy Illg, redaktor wydawnictwa Znak: – Jak się do niego przyjedzie, zaraz zaczyna się kręcić po kuchni. A to może bigosik, a to befsztyki na czosnku zaserwuje. Z tymi długimi włosami wygląda jak stara Ślązaczka.
Kazimierz Kutz: – W mojej rodzinie długowieczne były kobiety. Na starość zmieniam się w moją matkę.
Urodził się na Śląsku, w Szopienicach. Ojciec był kolejarzem. W domu rządziła matka i babka. Kutz: – Matriarchat był na Śląsku koniecznością. Ojciec był wołem do pracy i nie miał czasu ani siły, żeby zajmować się dziećmi. Babka była bardzo zaangażowana w działalność społecznikowską. Wszystkie jej dzieci były powstańcami, a najstarszy syn był jednym z wielkich bohaterów powstań śląskich. Szopienice leżą na styku z dawną Kongresówką. I właśnie tamtędy, przez szopienicki most, przyszła na Śląsk po sześciu wiekach Polska. Babka reżysera, w śląskim stroju, witała chlebem generała Stanisława Szeptyckiego – przedstawiciela polskiej władzy. Historia rodzinna stanie się w przyszłości kanwą śląskich filmów Kazimierza Kutza.
Matka jest zaskoczona, kiedy słyszy, że syn zamierza zdawać do szkoły filmowej, ale nie protestuje.