Archiwum Polityki

Nasz kolega Hipokrates

Rozmowa z prof. Tomaszem Pasierskim, kardiologiem, o strajkach lekarzy, wdzięczności i etosie

Paweł Walewski: – Będzie pan w tym roku strajkował?

Tomasz Pasierski: – Jeszcze nie podjąłem decyzji. W ubiegłorocznym strajku wziąłem udział, kierując się potrzebą solidarności z młodszymi kolegami. Ich zarobki są rzeczywiście fatalne, z czego zresztą wynika obecna fala emigracji. Ale to nie zmienia faktu, że na temat strajkowania lekarzy mam mieszane uczucia.

Protesty w ochronie zdrowia w ostatnich latach spowszedniały. Nikt już nie pyta, jak strajki mogą się odbić na bezpieczeństwie chorych.

Podstawą naszego zawodu jest zaufanie społeczne. I uległo ono w ostatnich latach poważnej erozji, a strajki z pewnością się do tego przyczyniły, gdyż pacjenci utracili poczucie bezpieczeństwa. Zdarzało się przecież, że brakowało lekarza, na którego chory powinien móc zawsze liczyć. Nie można ludziom powiedzieć, że podczas strajku nikt nie ucierpi. To jest fikcja, bo strajki organizowane są przecież po to, by skomplikować sytuację.

Ubiegłoroczny protest zakończył się największą od kilkunastu lat podwyżką w służbie zdrowia. Wniosek stąd, że taka forma nacisku na rząd jest skuteczna. Dziwi się pan, że środowisko znów sięga po tę broń?

Jestem przekonany, że problem naszych płac jest ściśle powiązany z sytuacją gospodarczą. Niezależnie od tego, że chciałbym, aby mój zawód był właściwie uhonorowany, warto się zastanowić, z czyich pieniędzy wzrost wynagrodzeń może być dziś sfinansowany. Otóż wyłącznie z pieniędzy podatników. Kilka lat temu zgodziliśmy się na system ubezpieczeniowy, więc bądźmy konsekwentni: nie budżet finansuje opiekę medyczną, w tym pensje lekarzy i pielęgniarek, tylko ubezpieczeni obywatele ze swoich składek. Wzrost nakładów na zdrowie zależy więc wyłącznie od dopływu pieniędzy z prywatnych kieszeni.

Polityka 20.2007 (2604) z dnia 19.05.2007; Kraj; s. 36
Reklama