Archiwum Polityki

Aby dzik zdziczał

Chodzą po ulicach nadmorskich kurortów, przyjaźnie chrząkają, zaglądają do samochodów. Ale lepiej się do nich nie przyzwyczajać.

Już w maju dziki – kilka dorosłych i kilkanaście młodych – zaczęły warować przy trasie Dziwnów–Świnoujście. Podchodziły do zwalniających na ich widok samochodów, domagały się pożywienia. W czerwcu zagościły w Rowach. Upodobały sobie zwłaszcza ulicę Nadmorską i osiedla domków jednorodzinnych. Jednemu przydarzyła się niemiła przygoda: wsadził łeb w metalową beczkę i nie mógł wyciągnąć. Nocą łomotał tą beczką o napotkane przeszkody, stawiając na nogi mieszkańców pola namiotowego.

W Urzędzie Miejskim w Świnoujściu nie czekano, aż zwierzęta pojawią się w turystycznym centrum. Jeszcze przed sezonem, przy promenadzie, przy dojściach do plaży ustawiono tablice zakazujące dokarmiania opatrzone wizerunkiem dzika. Turyści rozglądali się zaciekawieni: gdzie te dziki i czy na pewno przybędą? Nie zawiodły.

Jest z nimi mnóstwo uciechy, ale nie dla każdego. – Trzy lata temu mieliśmy cztery takie dziki, które czatowały w lesie przy promie – opowiada Zbyszek Kimel, emerytowany leśniczy i szef działającego w mieście Koła Łowieckiego Dzik. Gdy ustawiła się kolejka samochodów, wychodziły i szły od auta do auta. Jeśli szyba była otwarta, dzik potrafił łeb wsadzić do środka. Ludzie nie wiedzieli, co robić.

Kiedyś jacyś bezdomni zaprzyjaźnili się z kilkoma dzikami. Zaprzyjaźnili to może za dużo powiedziane. Kręcili się w pobliżu. Gdy turyści chcieli robić dzikom zdjęcia, bezdomni wyciągali rękę, upominając się o pieniądze, jakby to oni byli właścicielami zwierząt. A że sprawiały wrażenie oswojonych, turyści się nabierali.

Obecnie w Świnoujściu pomieszkuje trzydzieści parę dzików. W oczy rzuca się łaciata czarno-biała locha, którą myśliwi nazywają Blondynką.

Polityka 39.2007 (2622) z dnia 29.09.2007; Na własne oczy; s. 104
Reklama