Najpierw pojawił się sam termin. W połowie lat 50. ubiegłego stulecia Brytyjczyk Lawrence Alloway użył go do opisania zamerykanizowanego, pozbawionego artystycznej indywidualności i własnej inwencji stylu kultury miejskiej. Dopiero kilka lat później posłużono się nim do określenia nowego, nadchodzącego stylu w sztuce. Rodzącego się w Wielkiej Brytanii, bo to właśnie tam, a nie – wbrew potocznej opinii – w USA, zaczęła się owa estetyczna rewolucja.
Historycy sztuki potrafią nawet – co w sztuce jest rzadkością – wskazać dokładny moment; była to wystawa (o jakże symbolicznym tytule) „This is Tomorrow” w Whitechapel Art Gallery w Londynie w 1958 r. Mało tego, są także dość zgodni, które z dzieł można uznać za prekursorskie. To praca z 1956 r. Richarda Hamiltona o dziwacznym tytule „Co właściwie sprawia, że dzisiejsze mieszkania są tak odmienne, tak pociągające” (otwiera ona także rzymską wystawę).
Wkrótce popart przeniósł się za Ocean (miał tam zresztą przygotowane artystyczne podłoże w postaci dzieł Jaspera Johnsa i Roberta Rauschenberga), by w pełni rozkwitnąć. W latach 1961–1962 rozbłyskują szybko kolejne gwiazdy: Oldenburg, Dine, Warhol, Rosenquist, Lichtenstein. Apogeum popularności to 1964 r. i prestiżowa pierwsza nagroda na weneckim Biennale dla Roberta Rauschenberga. Twórców popartu wspierały wówczas najsłynniejsze galerie (Castelli, Reuben, Green Gallery, Sidney Janis), o ich prace zabijały się czołowe muzea świata.
Popart miał się czym żywić.
Artystycznie: dorobkiem dadaistów i Duchampa, wielkich prześmiewców i kontestatorów, za nic mających sobie powagę sztuki. A równocześnie buntem wobec święcącej triumfy w latach 50. abstrakcji ekspresjonistycznej. Tematycznie zaś dynamicznymi przemianami ówczesnego społeczeństwa.