Archiwum Polityki

Sztuka wcielona

Współczesna sztuka niczym czarna dziura wsysa wszystko, co napotka na swej drodze. Aż w końcu wessała i samych artystów, czyniąc z ich ciał dzieła. Wystawianie samego siebie stało się powszechną praktyką.

Od Londynu rozpoczęło się, rozpisane na dwa lata, międzynarodowe tournée dużej retrospektywnej wystawy znanego duetu twórców Gilbert&George. Zaczynali jeszcze w latach 60. i szybko znaleźli dla siebie osobliwą artystyczną niszę; sami się wystawiali jako tzw. żywe rzeźby. Czasami nieruchomo, czasami czytając jakieś manifesty, tańcząc lub śpiewając. Jako twórcy i eksponaty zarazem objechali cały świat, stali się znani i powszechnie cenieni przez krytyków, by z czasem trafić do kategorii „klasycy współczesności”. Dziś już jako starsi panowie nie prezentują się osobiście, ale zasad nie zmienili: w fotograficznych collage’ach zawsze umieszczają siebie na czołowych miejscach.

Rzecz ciekawa, że wraz z zakończeniem wystawy ekscentrycznego duetu (powędruje ona teraz do Monachium, a następnie do Turynu i USA) stolicę Wielkiej Brytanii czeka w maju kolejna artystyczna atrakcja pod hasłem „ja w sztuce”. Tym razem znany rzeźbiarz Antony Gormley wystawi w centrum miasta 30 naturalnej wielkości rzeźb-autoportretów. Zwieńczą m.in. fasady National Theatre i King’s College, a także staną na Waterloo Bridge. W ramach próby generalnej 81 takich postaci ustawił wcześniej na plaży koło Merseyside. „Próbuję coś odmienić w londyńskim horyzoncie” – zapewnia artysta, którego wizerunek będzie prześladował mieszkańców miasta i gromady turystów przez dłuższy czas.

Ponadprzeciętne ego to dość typowa przypadłość artystów w kolejnych epokach i pod różnymi szerokościami geograficznymi. Można nawet przypuszczać, że to jeden z warunków tworzenia prawdziwie wybitnych rzeźb czy obrazów. Przez stulecia jednak owo zapatrzenie w samego siebie skutkowało co najwyżej często powtarzanymi autoportretami.

Polityka 19.2007 (2603) z dnia 12.05.2007; Kultura; s. 76
Reklama