Czy Słońce jest jedyną gwiazdą we Wszechświecie, wokół której krążą planety? To pytanie od dawna nurtowało uczonych. Choć wydawało się mało prawdopodobne, by nasz Układ Słoneczny był ewenementem na skalę kosmiczną, brakowało na to niezbitych dowodów. Teleskopy okazały się bowiem zbyt niedoskonałe, by można było przez nie dostrzec słabiutkie światło odbite przez odległe planety. Ale można ich szukać w inny sposób. Aleksander Wolszczan, polski astronom pracujący w Cornell University, obserwował za pomocą potężnego radioteleskopu w Arecibo w Puerto Rico obiekt oznaczony w katalogach jako PSR 1257+12. Jest to pulsar, czyli stara wypalona gwiazda, która w równych odstępach czasu emituje promieniowanie radiowe. Działanie pulsara można zatem porównać do latarni morskiej mrugającej regularnie światłem.
Jeżeli wokół takiej gwiazdy krążą planety, to powinny one swoją masą zaburzać jej ruchy i rytm wysyłanych impulsów. To właśnie w 1991 r. zaobserwował Wolszczan. Co więcej, wyliczył, że wokół pulsara muszą krążyć trzy planety – jedna mniejsza i dwie większe od Ziemi. Kilkanaście lat później wykrył również czwartą. Na pewno nie ma na nich życia, bo pulsar jest źródłem m.in. zabójczego promieniowania mikrofalowego. Poza tym organizmy musiałyby przetrwać potężny wybuch gwiazdy, który zapoczątkował jej przekształcanie się w pulsara.
Odkrycie pierwszych planet poza Układem Słonecznym zostało uznane za jedno z największych w dziejach astronomii. Rozpoczęło też „modę” na poszukiwanie pozasłonecznych planet, których do dziś znaleziono ponad 200. (MR)