Archiwum Polityki

Hitler i złodzieje

Na tarasie widokowym Reichstagu grupa niemieckich uczniów mija polską wycieczkę. Niemiecki nauczyciel radzi podopiecznym żartem, by trzymali się za kieszenie. Po kilku latach pobytu w Niemczech ­uodporniłam się na tego typu zachowania.

Stereotypy są po obu stronach Odry jedynym punktem odniesienia wtedy, gdy Polacy i Niemcy niewiele o sobie wiedzą. Gdy w 1999 r. rozpoczynałam studia w Niemczech, moim niemieckim koleżankom z akademika Polska jawiła się jako kraj rolniczy. Ja, studentka, byłam dla nich swego rodzaju dziwolągiem. Kiedyś zapytano mnie wręcz, dlaczego noszę beret, a nie chustę, jak chłopki pracujące na roli. Ponieważ w mojej radomskiej szkole nosiło się berety, a wielu kolegów wybierało się na studia zagraniczne, więc nie wiedziałam, o co Niemkom chodzi. W ich wyobrażeniu Polska była krajem ludzi ponurych, nietolerancyjnych wsioków i złodziei. Żadna z nich nie była w Polsce. Powtarzały natomiast opinie zasłyszane od znajomych, którym u nas rzeczywiście przydarzyło się coś przykrego, albo z mediów, chętnie raczących czytelników, widzów i słuchaczy aferami z udziałem Polaków.

Zderzenie z tymi stereotypami było dla mnie szokiem.

Moja mama, germanistka, wychowała mnie w duchu przyjaźni z Niemcami. W dzieciństwie czytałam „Maxa i Moritza” i „Sen o Troi”. I jadąc na studia miałam ugruntowany bardziej pozytywny obraz Niemców niż niektóre moje koleżanki, które wcześniej nie miały z nimi kontaktów. A jednak byłam bezradna, gdy niemieccy koledzy zasypywali mnie na zajęciach złośliwymi uwagami. Polska właśnie została przyjęta do NATO, a negocjacje z UE wchodziły w stadium końcowe. Niemcy nie przepuszczali okazji do dyskusji, jakim to obciążeniem będziemy dla Unii. Pytali, ile jest w polskim rolnictwie koni, a ile traktorów. Mówili o polskim zacofaniu, o mafii i prostytutkach. I otóż nie tyle stereotypy były naszym – Polaków – problemem, co nieumiejętność dyskusji.

Polityka 21.2007 (2605) z dnia 26.05.2007; Świat; s. 61
Reklama