Archiwum Polityki

Rokita amour

Tym wszystkim, którzy postrzegali politykę polską jako arenę nieustannego poszukiwania „haków”, potępieńczych swarów, lustracyjnych nienawiści, szczucia, otucha nareszcie mogła wstąpić w serca. Bo oto wśród stęchłych oparów i napawających trwogą mroków pojawiło się nagle światełko promiennego uczucia.

Lucius Quinctius Cincinnatus, Cyncynatem popularnie zwany, powrócił do pracy na roli, gdy uznał, że już wywiązał się z powierzonego mu zadania. Potężny Karol V, w którego królestwach słońce nie zachodziło, z powodów mistycznych rzucił tron i udał się do klasztoru San Yuste w niedostępnej Estremadurze. Józefowi Piłsudskiemu tak obrzydła sejmokracja, że przedłożył ustronny Sulejówek nad honory i blaski stołecznej Warszawy... Czymże oni wszyscy przy Janie (Marii? Władysławie?) Rokicie, który zrezygnował z kariery politycznej i poselskiej z czystej, płomiennej miłości!

Cóż Rokita? Od dziecka, sam się tak zwierzał, umyślił sobie, że kiedyś obejmie w Polsce władzę i od tej chwili polityka stała się całym jego życiem. Podporządkował jej wszystko. Więcej nawet, niż to się potocznie uważa. Weźmy na przykład, co uszło uwagi komentatorów, kwestię ożenku. Kiedy Rokita opracował już swój look na użytek publiczny, sondaże przeprowadzane przez pisma kobiece wykazywać zaczęły systematycznie, że jest on dla ich czytelniczek jednym z trzech najseksowniejszych mężczyzn w Rzeczpospolitej przed samym Bogusławem Lindą.

Mógł więc Rokita wybierać i przebierać. A czyż brakuje u nas niewiast pięknych, inteligentnych, czułości i wdzięku pełnych? Toż nie bez przyczyny skusili się nawet Napoleon, Ludwik XV, wielki książę Konstanty, Dymitr Samozwaniec czy arcyksiążę Rudolf – Habsburg najczystszej krwi.

Polityka 40.2007 (2623) z dnia 06.10.2007; Stomma; s. 122
Reklama