Archiwum Polityki

Ojciec chrzestny niezależnych

Robert Redford, którego film „Ukryta strategia” wchodzi właśnie na nasze ekrany, to dziwny gwiazdor – znaczący wpływ na kino wywarł dopiero, kiedy zszedł z ekranu.

Robert Redford podobno zawsze się spóźnia. Współpracownicy mówią, że wszystko robi według własnego wyczucia czasu, a ono zwykle odbiega od wskazań zegara. Co ciekawe, to przyzwyczajenie do spóźnień widać doskonale na ekranie. Jako aktor Redford zawsze był spóźniony. Nie zdążył na złoty wiek amerykańskiego star systemu i hollywoodzkiej rozrywki, a ze swoją aparycją pasowałby do niego jak ulał. Karierę filmową zaczynał więc spóźniony, i to podwójnie, bo kiedy w połowie lat 60. zaczął wreszcie pojawiać się na wielkim ekranie, przekraczał już trzydziestkę. A jednak od początku miał szczęście. Już na planie debiutanckiego filmu „War Hunt” spotkał się z Sydneyem Pollackiem, co ciekawe, także debiutującym jako aktor. Pollack miał za moment zabrać się do reżyserii. Polubili się z Redfordem i tak narodziła się bodaj najważniejsza w jego życiu zawodowa znajomość. Nakręcili później wspólnie siedem filmów, m.in. „Trzy dni Kondora” i „Pożegnanie z Afryką”.

Przed końcem lat 60., po kilku rolach u boku takich gwiazd jak Natalie Wood i Jane Fonda, a przede wszystkim po przeboju „Butch Cassidy i Sundance Kid” (1969) Redford stał się niekwestionowaną gwiazdą. I tu pojawił się problem, bo statusu gwiazdy dorobił się w momencie, w którym amerykańskie kino przechodziło największą od dekad rewolucję. Rewolucję, do której Redford nie pasował.

Spóźniona gwiazda

Zdjęcie Redforda mogłoby służyć za ilustrację twierdzenia, że gwiazda nie musi być dobrym aktorem, ale musi mieć charyzmę. Jakiego Redforda widzimy po zamknięciu oczu? Przystojnego. Inteligentnego. Może uśmiechniętego. W tym jego siła i jednocześnie słabość. Zawsze przystojny, zwykle opanowany, zawsze świetny jako cwaniak ogrywający resztę świata, jednocześnie nigdy nie był przekonująco wściekły czy powalająco zabawny, nigdy nie był też wiarygodnie rozerwany nagłymi emocjami.

Polityka 45.2007 (2628) z dnia 10.11.2007; Kultura; s. 86
Reklama