Archiwum Polityki

Miłość w czasach telenoweli

Arcyromans „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Garcii Márqueza, czytany przez miliony, doczekał się ekranizacji. Ale czy z wybitnej książki łatwo zrobić dobry film?

Krytyka nazwała „Miłość w czasach zarazy” najbardziej realistyczną książką, jaka wyszła spod pióra Márqueza. A jej melodramatyczna fabuła, pełna wzruszających wyznań, opisów seksualnych podbojów i powolnej narracji, wpasowuje się jak ulał w uwielbianą niemal przez wszystkich konwencję lekkiego, tradycyjnego wyciskacza łez. Sławi i opłakuje miłość we wszelkich jej przejawach, która – jak wskazuje tytuł – jest jak choroba wiodąca ku śmierci. Tę rozciągniętą na przestrzeni pół wieku historię ludzi, którzy najbardziej obawiają się „umrzeć nie z powodu miłości”, Márquez oparł na losach swoich bliskich i tylko znacząco ją zmodyfikował (to czysta prawda, tylko widziana inaczej, wyjaśnia w autobiografii „Życie jest opowieścią”).

Panienka z dobrego domu Fermina Daza i ubogi telegrafista Florentino Ariza poznali się i pokochali od pierwszego wejrzenia – tak jak nastoletni rodzice pisarza na przełomie XIX i XX stulecia w maleńkiej kolumbijskiej mieścinie Aracataca. Związek utrzymywany w głębokiej tajemnicy nie miał przyszłości, bo ojciec dziewczyny był mu przeciwny, niemniej młodzi rozstać się nie zamierzali. On, kruczowłosy, śniady krętacz, niczym Romeo wygrywał na skrzypkach płomienne serenady pod jej balkonem, wystukiwał na telegrafie wiersze, słał gorące listy, podczas gdy ona coraz bardziej tęskniła i cierpiała, zmuszona do karnej podróży po dalekich, błotnistych wioskach, by o nim zapomnieć. W rzeczywistości romans kończył się happy endem. W książce i w filmie to zaledwie początek zdumiewającej, absurdalnej w swoim idealizmie smutnej opowieści o niekończącym się czekaniu na szczęście, które spełnia się dopiero po 50 latach, 9 miesiącach i czterech dniach.

Intencją Márqueza było stworzenie romansu niemożliwego.

Polityka 46.2007 (2629) z dnia 17.11.2007; Kultura; s. 84
Reklama