Sam Jarosław Kaczyński mówi o sobie, że był ostatnim premierem, w domyśle – prawdziwym premierem, który prowadził prawdziwą politykę, w przeciwieństwie do Tuska, który znika, zmienia zdanie, nie potrafi podjąć jednoznacznej decyzji.
Polityka, w opinii szerokiego obozu PiS i IV RP, to zatem domena zaplanowanego, sterowanego konfliktu, walki, ścierania się poglądów i twardych decyzji. Często wspomina się w tym kontekście niemieckiego politologa Carla Schmitta, teoretyka silnego, wręcz autorytarnego państwa, które nadaje sens życia swoim obywatelom. To dopiero państwo i rząd, który podejmuje arbitralne decyzje, są w stanie nakłonić człowieka do tego, aby stał się istotą etyczną i znalazł swoje miejsce w porządku świata.
Nie miejsce tu na szczegółowe rozpatrywanie koncepcji Schmitta, choć powołuje się na niego wielu polityków PiS, ważna jest ogólna konkluzja: państwo może wszystko, a decyzje władzy państwowej ustanawiają ład konieczny do samookreślenia się obywateli. W konsekwencji, rządzenie krajem polega na walce, w której zwycięzcą może być tylko państwo jako suweren.
Premier nie zabiera głosu
Rzeczywiście, do takiego modelu rządy Tuska nijak nie pasują. Ministrowie mówią jedno, potem ktoś to prostuje, premier nie zabiera głosu, jeśli już absolutnie nie musi, decyzje zapadają etapami, bywa, że są wycofywane i korygowane. A nawet wręcz – jak przy okazji narastającego konfliktu wokół zapłodnienia metodą in vitro – po okresie typowego dla nowej władzy zamętu i sprzecznych ze sobą komunikatów politycy PO doszli do wniosku, że konflikt należy po prostu na razie odgórnie uchylić, odsunąć w tło, przynajmniej na rok. Co oświadczyli, bo są w tej chwili ważniejsze sprawy do załatwiania… Widać, że obecna władza działa wbrew dyrektywom Schmitta, nie chce konfliktu, woli raczej pozostawać jak najdłużej na etapie, jak by to Schmitt nazwał – przedpolitycznym.