"W czeskiej służbie zdrowia panuje jeszcze ciągle socjalizm. Nieważne, czy ktoś przyjedzie do szpitala Trabantem, czy też Mercedesem; w momencie założenia piżamy i spoczęcia na łóżku wszyscy stają się sobie równi, mając na przykład prawo do korzystania z najlepszych i najdroższych urządzeń medycznych. Tak być nie powinno". Pogląd taki wyraził profesor Pavel Pafko (pod koniec 1996 r. operował płuca prezydenta Vaclava Havla) w programie publicystycznym, w którym starano się odpowiedzieć na pytanie, jak zdobyć pieniądze dla wciąż borykającej się z kłopotami czeskiej służby zdrowia.
Dyrektorzy wielkich i mniejszych szpitali czeskich oraz zatrudnieni w nich lekarze nie ukrywają, że sytuacja jest naprawdę zła. Z jednego przede wszystkim powodu - chronicznego braku pieniędzy. Na utrzymanie szpitali, na przeprowadzanie drogich zabiegów, na wypłaty dla personelu. Sytuacja pogorszyła się, kiedy ubezpieczalnie zrezygnowały z wprowadzonego wcześniej systemu punktowego, stanowiącego podstawę do rozliczeń ze szpitalami. W systemie tym każdą czynność, zabieg, operację oceniono w punktach, punkty zaś w koronach, a za całość wykazanej pracy szpital otrzymywał od ubezpieczalni pieniądze. Podobnie honorowano pracę lekarzy indywidualnych w przychodniach i ośrodkach zdrowia. System ten jednak zawiódł. Szpitale bez ograniczeń, a niekiedy również bez uzasadnienia, przeprowadzały drogie zabiegi, zdarzało się też, że wykazywały operacje nigdy nie przeprowadzone.
Lekarze rewizyjni największej czeskiej Powszechnej Ubezpieczalni Zdrowotnej (VZP), do której należy około 75 proc. obywateli czeskich, ze zdziwieniem stwierdzali, ilu różnym zabiegom zdołano poddać pacjenta podczas jego krótkiego pobytu w szpitalu.