Gdy w 1995 r. biskupi przyjęli nowy statut Konferencji Episkopatu Polski, zakładający, że funkcję przewodniczącego można sprawować nieprzerwanie tylko przez dwie pięcioletnie kadencje, wydawało się, że czas przywództwa prymasa Józefa Glempa szybko dobiegnie końca. O tym, że stało się inaczej, przesądził nie tylko autorytet, jakim cieszy się nominat, ale z pewnością także lęk przed gwałtownymi zmianami w Kościele w sytuacji chaosu na scenie publicznej. Rozdzielenie funkcji prymasa Polski i przewodniczącego Episkopatu mogłoby spowodować wrażenie jakiejś dysharmonii czy wręcz dwuwładzy w Kościele. A przecież jedność w Kościele jest kategorią podstawową.
Postrzeganie roli prymasa jako swego rodzaju zwierzchnika Kościoła zawdzięczamy specyficznej polskiej tradycji, w której Prymas Polski, biskup najstarszej metropolii, pełnił przez wieki także rolę niekoronowanego przywódcy narodu. Model ten został utwierdzony w okresie rządów kard. Stefana Wyszyńskiego, który - ze względu na specyficzną sytuację polityczną - został wyposażony przez Stolicę Apostolską w specjalne pełnomocnictwa, czyniące go również (w ramach określonych kompetencji) reprezentantem Ojca Świętego na danym terenie.
Przy tak ukształtowanej świadomości społeczeństwa - które ponadto nie zna kanonów prawa kościelnego - niemal nie do wyobrażenia jest wybór na przewodniczącego Konferencji Episkopatu nowej osoby. Gdyby tak się stało, mogłoby to zostać odebrane wręcz jako zdezawuowanie kard. Józefa Glempa, a do tego nawet ci biskupi, którzy nie są jego gorącymi zwolennikami, nie chcieli dopuścić. Stąd miażdżący sukces kard. Glempa, który - w trakcie wyborów - o kilkadziesiąt głosów wyprzedził swoich konkurentów.
Drugą osobą w Episkopacie został abp Józef Michalik, metropolita przemyski. W prasie jest on określany jako przedstawiciel zachowawczego czy tradycjonalistycznego skrzydła w Episkopacie.