Kobiety, które nie miały czasu na kwiaty, bo naprawdę ważne były ogrody warzywne po drugiej stronie domostwa, a kwiatowe – to jak Bóg dał, przychodziły latem prosić o zerwanie kwiatów z ogródka do bukietu dla pani na koniec roku szkolnego. Wręczanie kwiatów polnych, choćby najpiękniejszych, nie uchodziło.
Albo do sypania przez dziewczynki na procesję Bożego Ciała – tu płatki polnych były, owszem, do przyjęcia, lecz musiały w nich być pochodzące z róży i georginii – na okrasę. I co? Kiedy urządzano wiejski ogród Zosi przy ekranizacji „Pana Tadeusza”, sprowadzono rośliny w doniczkach wprost z Holandii. Rzadziej buduje się teraz piwnice przy nowych domach, w których można by przechowywać karpy dalii i ubywa starych kobiet do dalii nawykłych.
Jeszcze się jednak czasem je spotyka – georginie i takie kobiety. Bartosz Dankiewicz, jeden z najlepszych projektantów ogrodów, a zdaniem Mai Popielarskiej mamy w Polsce co najmniej kilkunastu na znakomitym poziomie, zatrzymawszy się po drodze w jakimś zajeździe, został rozpoznany (pokazywał się w telewizji) i poproszony o radę, jak by zmienić ogród przy firmie na miły dla oczu gości. Patrzy i widzi – dalie, mieczyki, malwy, dawne bractwo ogródkowe w pełnej krasie. Proszę, nic nie zmieniajcie – powiedział – ogród macie śliczny.
Ta mizerota?
Joanna Wierchowicz, pani sędzia z Gorzowa Wielkopolskiego, zobaczyła w ogrodzie botanicznym w Toronto malwę o kwiatach czarnych jak węgiel. Jako rasowa maniaczka ogrodowa pani Joanna woli odwiedzać miejsca botaniczne niż sklepy z martwym towarem w formie butów, ubrań etc., tak było i tym razem.
Z malwy zostało uszczknięte kółko nasienne. Nasiona zostały posiane. Lecz cóż, mąż pani Joanny też zakochał się z czasem w ogrodzie.