Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Lista transferowa

Statystyka ostatnich dziesięciu lat pokazuje, że popłaca polityczna monogamia. Na 85 posłów, którzy zasiadali w sejmowych ławach przynajmniej trzy w pełni demokratyczne kadencje, tylko Jan Rokita, Bronisław Komorowski i Krzysztof Kamiński zdecydowali się w tym czasie na partyjne transfery. Reszta "żelaznych posłów" trzyma się wiernie politycznych mateczników i ta konsekwencja przynosi długotrwałe korzyści. Wciąż jednak znajdują się chętni do zmiany barw, do rozpoczęcia nowej kariery w innym ugrupowaniu, i to z narażeniem się na środowiskową infamię, na złośliwości przechodzące nierzadko w niewybredne epitety.

Pragnienie podtrzymania kariery wydaje się jednak silniejsze niż jakiekolwiek moralne straty. Trzeba wtedy całą biografię postawić na jedną kartę i iść w zaparte, tak jak to zrobił ostatnio Andrzej Celiński, decydując się na akces do SLD. Oczywiście, wybory nie zawsze są tak dramatyczne, można przecież przejść z jednej do drugiej drużyny w ramach tego samego obozu, niemniej nawet wtedy trudno uniknąć gorzkiej wymiany zdań z dotychczasowymi, wieloletnimi przyjaciółmi.

Argument, iż rodzima partia odchodzi od swoich pryncypiów, najczęściej przed opuszczeniem jej szeregów, wysuwali członkowie Unii Wolności, wcześniej Demokratycznej. To była stała, wręcz rytualna formuła. W pierwszej turze odeszli z niej Aleksander Hall (przez Partię Konserwatywną trafił do Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego) oraz Kazimierz Michał Ujazdowski (najpierw do PK, potem do własnej Koalicji Konserwatywnej, wreszcie również do SKL). W drugiej turze Unię opuścili Jan Rokita, Bronisław Komorowski, Andrzej Machowski (protegowany Tadeusza Mazowieckiego, swego czasu sekretarz generalny partii), Wojciech Arkuszewski, przygarnięty wcześniej przez unitów po burzliwym rozstaniu z władzami Solidarności, oraz Jacek Ambroziak. Wszyscy przeszli do SKL. Unia Wolności dla "transferowców" była nazbyt lewicowa. Dla innych z kolei Unia przechyliła się w prawą stronę. Być może zatem partia pozostawała w jednym miejscu, a to polityczne gusta niektórych członków skłaniały ich ku innym "klubom". Przez pewien czas można bowiem wygrywać swoją inność, demonstrować ideową odrębność, ale w końcu konsekwencja wymaga zmiany barw, zwłaszcza kiedy pojawia się odpowiednie ugrupowanie, a SKL takim było. Argument "to już nie ta partia" jest zresztą stosowany powszechnie i nie tylko Unii Wolności dotyczy.

Niemiła woń przegranej

Istotnym jak się wydaje motywem przy podejmowaniu decyzji o przejściu pod inne sztandary bywa niepowodzenie wyborcze własnej partii.

Polityka 35.1999 (2208) z dnia 28.08.1999; kraj; s. 22
Reklama