Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Miarka za markę

Kiedy pod polski kościół we Frankfurcie w czasie niedzielnej mszy podjechała policja, bo ktoś zadzwonił, że podłożono bombę, połowa wiernych natychmiast się ulotniła. Myśleli, że to obława na nielegalnych. Kilka, a w sezonie kilkanaście autokarów pełnych Polaków codziennie przekracza granicę Niemiec. Zmieniło się u nas prawie wszystko: ustrój, kurs marki, ceny, ale najmniej akurat zmienili się gastarbeiterzy. Łatwo wychwycić ich w tłumie na przystanku: wąsy, wzorzyste jaskrawe koszule, opadające przybrudzone dżinsy i mokasyny z frędzelkiem. W wersji unowocześnionej: adidasy i czapka z daszkiem.

Mają coś w oczach - dodaje Kasia, studentka germanistyki. - Mieszanka kompleksów i niepewności przykrywana arogancją.

Marek (rok w Niemczech na czarno, głównie przy remontach) twierdzi, że to wcale nie arogancja. On sam właśnie po oczach poznał na dworcu rodaka. - Niemcy nie kleją się do obcych wzrokiem. Nie przyglądają się, idą zajęci swoimi sprawami - opowiada. - We wzroku Polaka jest jakieś oczekiwanie.

- Ci zasiedziali z czasem zmieniają uniform - dodaje Kasia. - Ubierają się na przecenach czy w używanej odzieży. Jeśli widzę latem faceta w swetrze z bałwanem zjeżdżającym na nartach albo w jaskrawej koszulce do szarych spodni od garnituru, to na 90 proc. jest Polak.

Na niedzielnej mszy spotyka się cała niemal frankfurcka Polonia, legalna i nielegalna. Gastarbeiterzy załatwiają tu także sprawy życiowe i towarzyskie.

- Pamiętam przed Bożym Narodzeniem stał facet przed kościołem i ryczał: Józek, kurwa, chodź no tu, Józek, kurwa chodź, opłatek mam dla ciebie - wspomina jeden z Polaków.

Kilka lat temu, gdy polska parafia wynajmowała tylko kościół na niedzielne nabożeństwo, po mszy przyjechała policja, ustawiła namiocik, zebrała wszystkie puszki po piwie, butelki po wódce i zawiesiła kartkę "tak wygląda niemiecki kościół po polskiej mszy". Byli dziennikarze i fotoreporterzy. Polaków z kościoła wyproszono.

- Dziś to już tak źle nie wygląda - mówi ksiądz Krzysztof z polskiej parafii.

- Przede wszystkim uporaliśmy się z handlem kradzionym towarem, który odbywał się wokół kościoła. Z pijaństwem też już nie ma takiego problemu. Jasne, że część wiernych idzie po mszy na piwo do Trinkhalle. Trudno im się dziwić, mają jeden wolny dzień w tygodniu. Część co niedzielę spotyka się w parafii na kawie i ciasteczkach. Jeszcze czasem w okolicznych ogródkach znajduje się puszki po polskim piwie, ale rzadko.

Polityka 35.1999 (2208) z dnia 28.08.1999; Gospodarka; s. 56
Reklama