Problem dotkliwego braku kadr informatycznych nabrał rozgłosu podczas ostatniej edycji targów komputerowych CeBIT, które każdej wiosny odbywają się w Hanowerze. Tym razem wystawcy przyjechali nie tylko przedstawiać swoją ofertę, ale również polować na skarb bezcenny – nowych, wykwalifikowanych ludzi do pracy. Dlatego też z zainteresowaniem przyjęli wypowiedź kanclerza Gerharda Schrödera, że rząd rozważa zaproszenie do Niemiec 30 tys. informatyków z zagranicy – 20 tys. z Azji i 10 tys. z Europy Wschodniej.
Pomysł nie jest oryginalny – stosują go Amerykanie oferując każdego roku dziesiątkom tysięcy informatyków i inżynierów z całego świata ułatwienia wizowe. Wypowiedź kanclerza zadziałała jednak jak bomba. Rzecz w tym, że w Stanach Zjednoczonych nie ma obecnie praktycznie bezrobocia i import wykwalifikowanej siły roboczej jest jedynym sposobem obrony przed kadrowym deficytem. Tymczasem w Niemczech bez pracy pozostaje cztery miliony osób pobierających z kasy państwa miliardy marek w ramach programów walki z bezrobociem. Zaprotestowali przedstawiciele związków zawodowych, a poparło ich – wedle ankiet – blisko 60 proc. obywateli RFN.
Nie tylko problem bezrobocia powoduje, że pomysł Schrödera różni się od amerykańskiej koncepcji „zielonych wiz”. Odmienna jest również geneza niemieckiego i europejskiego deficytu kadr. Istotą rozwoju przemysłu informatycznego jest nieskrępowana wolna przedsiębiorczość. By mogła kwitnąć, potrzebuje otwartego rynku i łatwego dostępu do kapitału. Niestety, w Europie ciągle jeszcze brakuje jednego i drugiego. W Niemczech zamiast ułatwiać start tzw. firmom garażowym, jeszcze do niedawna zmuszano młodych przedsiębiorców do zrzeszania się w cechach, karząc opornych wysokimi grzywnami.