Drzwi mieszkania na wrocławskich Karłowicach otwiera starszy, elegancki pan. Pogodny, z życzliwym uśmiechem. Nie wygląda na swoich 85 lat i pewnie ich nie czuje, skoro ubiegłorocznej zimy założył narty, aby pojeździć na wałach przy Odrze, a kilka lat temu brał z powodzeniem udział w Biegu Piastów.
– Każdy mnie pyta, jak to się stało, że zostałem zarejestrowany pierwszy – uśmiecha się pan Ryniak, pokazując na lewym przedramieniu wytatuowany numer 31. – To przypadek, że mnie najpierw wyczytali. Koledzy żartują, że „Staszek pierwszy pchał się do gazu”.
Gdy trafił do Oświęcimia 14 czerwca 1940 r. (dzień ten przyjmuje się jako datę założenia obozu) w transporcie polskich więźniów politycznych, była tam już grupa osadzonych wcześniej niemieckich kryminalistów, pomocników aparatu SS, oznaczonych numerami od 1 do 30. Numeracja Polaków zaczęła się więc od liczby 31. Było ich w tym pierwszym transporcie 728 osób, głównie uczniów i studentów z Podkarpacia. Do Oświęcimia przywieziono ich z więzienia w Tarnowie.
– Musieliśmy wysłuchać przemówienia kierownika obozu Karla Fritscha, który powiedział, że mamy prawo żyć nie dłużej niż trzy miesiące.
Stanisław Ryniak przeżył w obozie prawie 60 miesięcy, w tym kilka w podziemnych kamieniołomach w Litomierzycach (Czechy), dokąd został karnie przewieziony z Oświęcimia. Wolność odzyskał 9 maja 1945 r.
– Przeżyłem tę gehennę dzięki szczęściu, odporności psychicznej i fizycznej, i dzięki pomocy kolegów. Wierzyłem, że wyjdę.
Zadbany, starannie ubrany pan Ryniak nie kryje, że i w Oświęcimiu pilnował się, żeby wyglądać czysto, „zawsze elegancko”, jak mówi, na co żona z uśmiechem dodaje: „nawet żeby kanty były na pasiaku”.