Rekordzista – właściciel firmy zajmującej się przerabianiem samochodów – zarejestrował na siebie od 1997 r. 1200 aut, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamieniały się nagle w ciężarówki. Kiedy pod koniec maja zjawiła się u niego policja, przyznał się do... błędów. Podobnie jak czternastu pozostałych zatrzymanych pracowników stacji diagnostycznych i fałszerzy dokumentów. Jedynie szesnasty nie dał za wygraną. Uciekał przed policją w filmowym stylu. Wskoczył do samochodu, przygwoździł policjantów do sąsiedniego auta, z rajdową prędkością przejechał na czerwonym świetle kilka kolejnych skrzyżowań paraliżując ruch w centrum Krakowa, zderzył się z BMW, a potem czołowo z Fordem Mondeo. Podobnym do tego, jaki wcześniej sam przerobił na ciężarówkę. Osiem z szesnastu osób sąd aresztował.
Kilka lat temu naczelnik Wydziału do spraw Przestępczości Gospodarczej ówczesnej Komendy Wojewódzkiej w Tarnowie wysłał do ministra transportu pismo, w którym zwrócił uwagę na to, że brak przepisów określających zmianę parametrów samochodów prowadzi do masowych nadużyć.
„Na jakiej podstawie – pytał naczelnik L. – diagnosta z Okręgowej Stacji Kontroli Pojazdów może zmieniać dane techniczne auta, skoro o tym, czy samochód jest osobowy, czy ciężarowy decyduje ministerstwo wydające homologacje? I na podstawie jakich przepisów wydziały komunikacji akceptują wydane przez diagnostę zaświadczenie o zmianie rodzaju pojazdów? Ja takiej podstawy nie znam...”
Zdaniem naczelnika L. przepis „na ciężarówkę” był prostszy niż ciasto na pierogi.
– I równie popularny – dodaje policjant. – W samej tylko Małopolsce skorzystało z niego co najmniej kilka tysięcy osób.