Sto czterdzieści pięć miliardów dolarów to ponad dwa razy więcej niż PKB Nowej Zelandii i prawie dwa razy więcej, niż wynosi wartość rynkowa wszystkich sześciu koncernów, z Philipem Morrisem na czele. Ta astronomiczna suma to odszkodowania karne (nieznane w polskim prawie cywilnym) wymierzane w USA w procesach w celu odstraszenia sprawców od dalszych niecnych czynów. (Zwykłe odszkodowania tytułem rekompensaty za utratę zdrowia, koszty leczenia itd. sąd przyznał już wcześniej kilkorgu ofiarom palenia – kilkadziesiąt milionów dolarów). Po przeniesieniu się do sądów amerykańska wojna tytoniowa przekształci się w szaleństwo. Jak w każdym szaleństwie ogarniającym instytucje, jest w nim jednak metoda.
Fakt, że od 34 lat na paczkach papierosów w USA widnieją obowiązkowe ostrzeżenia o szkodliwości palenia, na procesie się nie liczył. Pojęcie indywidualnej odpowiedzialności za własne czyny w Ameryce spadło w cenie. Prowadzący rozprawę sędzia zdawał się wyraźnie faworyzować powodów. Adwokatom oskarżonych nie pozwolił przypominać ławie przysięgłych, że koncerny tytoniowe zostały już ukarane, kiedy dwa lata temu zgodziły się zapłacić 246 mld dolarów władzom ponad 40 stanów za leczenie palaczy z funduszy publicznych. Pozwolił natomiast – wbrew dotychczasowym precedensom sądowym – na obliczanie karnych odszkodowań przed określeniem wysokości wszystkich odszkodowań kompensacyjnych. Zgodził się także na uznanie za poszkodowanych wszystkich 700 tys. palaczy na Florydzie, chociaż w sądzie przeanalizowano tylko kilka przypadków.
Jak się okazuje z sondażu ABC News, większość Amerykanów – 60 proc. – wcale nie uważa, że producenci papierosów powinni płacić odszkodowania ofiarom palenia; przeciwnego zdania jest 34 proc. Sędziowie przysięgli w Miami poszli jednak za głosem mniejszości, wydając w dodatku swój werdykt zaledwie po czterogodzinnej naradzie.