Archiwum Polityki

Polski Fritzl nie ma piwnicy

Gdyby Josef Fritzl mieszkał pod Sławnem, a nie w Austrii, chodziłby po wsi z podniesionym czołem i nikt by go nie nazwał potworem.

Między szóstym a siódmym dzieckiem Brygidę S. do opieki społecznej w Sławnie przyprowadził tata i powiedział, że rodzina potrzebuje pomocy. Leokadia Winkler, która w ramach Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej zajmowała się wsią W., poszła wtedy skontrolować, jak żyją. Dom stał na końcu wioski przy drewnianym krzyżu. Gdy zadzwoniła, za wysokim płotem ujadały psy, ktoś wyjrzał zza firanki i nic. Za drugim razem było tak samo. Leokadia Winkler nie wiedziała jeszcze, że z powodu bezpieczeństwa Jan S. nie wpuszcza obcych do domu. Pozwolił jej wejść dopiero wówczas, gdy zagroziła, że opieka wstrzyma całą świadczoną pomoc. – W domu było czyściutko, choć skromnie – przypomina sobie. – Ta dziewczyna nic nie mówiła i widać było, że o wszystkim decyduje tam ojciec.

Pytanie o małe dzieci kręcące się po domu w ogóle wtedy nie padło. – Nam nie wypada o takie rzeczy pytać wprost – tłumaczy. – Trzeba do sprawy podejść oględnie, psychologicznie i umiejętnie.

Dopiero gdy Brygida S. składała wniosek o zapomogę na siódme dziecko, Leokadia Winkler powiedziała wprost: – Pani Brygido, trzeba wystąpić do sądu o alimenty. I poprosiła, aby matka napisała, że ojciec dzieci uchyla się od płacenia. Wystarczy, że wskaże osobę, którą podejrzewa o ojcostwo, a całą resztę załatwią już pracownicy socjalni. – I widzę, jak ona nagle robi się blada i zamyka w sobie – ciągnie Winkler. – W kółko tylko powtarza: to moje dzieci i żadnych alimentów nie chcę.

Leokadia Winkler poprosiła więc ojca Brygidy, Jana S., aby wpłynął na córkę. Wytłumaczyła, że córka musi wystąpić o ustalenie ojcostwa, bo inaczej nie dostanie alimentów na siedmioro dzieci.

Polityka 26.2008 (2660) z dnia 28.06.2008; Kraj; s. 28
Reklama