Od czasów, kiedy ewolucję uznano za fakt, a więc mniej więcej od czasów Darwina, wiele wysiłku włożono w poszukiwania dawno wymarłych gatunków, które mogły być tzw. brakującymi ogniwami ewolucji. Nic więc dziwnego, że każde znalezisko nietypowej istoty wzbogacające wiedzę o naszej ewolucyjnej przeszłości budzi emocje naukowców oraz ogromną ciekawość opinii publicznej. Przykładem takiej sensacji jest Hobbit z Flores.
Gdy w październiku 2004 r. na łamach „Nature” ukazała się wiadomość o znalezieniu przez indonezyjskich i australijskich archeologów na wyspie Flores nowego gatunku człowieka, zaraz okrzyknięto to wydarzenie antropologicznym odkryciem stulecia (choć to stulecie dopiero się rozpoczynało). Odkopane szczątki kostne pochodziły z warstw datowanych na zaledwie 18 tys. lat, co oznaczałoby współwystępowanie w niezbyt odległej przeszłości dwóch gatunków rodzaju ludzkiego – osobnika, do którego należały kości, i Homo sapiens. Sensacja polegała też na tym, że odkryta istota miała mózg wielkości mózgu szympansa (trzykrotnie mniejszy od ludzkiego), niewiele ponad metr wzrostu, a dysponowała zaawansowaną kulturą, czego miałyby dowodzić znalezione opodal kamienne narzędzia. Ze względu na rozmiary ciała i popularność trylogii Tolkiena (szczególnie jej filmowej adaptacji) istotę nazwano Hobbitem, a naukowo – Homo floresiensis.
Odkrywcy uznali, że populacja ludzka z Flores, do której należał Hobbit, to potomkowie azjatyckiego Homo erectus (naszego przodka sprzed ponad miliona lat – pierwszego, który opuścił Afrykę i zasiedlił pozostałe kontynenty Starego Świata). Zdaniem tych naukowców cofnęli się oni morfologicznie do poziomu australopiteków, wczesnych istot człowiekowatych sprzed 3 mln lat. Niewielkie rozmiary ciała istoty z Flores miały potwierdzać zasadę karłowatości wyspowej, która mówi, że na izolowanych wyspach, z powodu ograniczonych zasobów pożywienia, duże ssaki ulegają miniaturyzacji.