Archiwum Polityki

Teoria urlopów

Wzbiera fala urlopów. Jechać za granicę czy też zostać w kraju? Dzielić go na części czy wykorzystać ciurkiem?
JR/Polityka

Kodeks pracy, uchwalony jeszcze w czasach PRL, w 1974 r., zakazuje nieprawidłowego dzielenia urlopu. Przynajmniej raz w roku pracownik powinien opuścić pracę minimum na 14 dni. Tymczasem im trudniej znaleźć ludzi do pracy, tym częściej firmy łamią tę zasadę. W 2007 r. aż 38 proc. przedsiębiorstw, skontrolowanych przez Państwową Inspekcję Pracy (PIP), nie dotrzymało tego obowiązku. Rok wcześniej było ich tylko nieco mniej – 36 proc.

Tegoroczną statystykę łamiących prawo pracy powiększy także rząd. Premier pozwolił ministrom zaledwie na tygodniowy wakacyjny wypoczynek. Na dwa tygodnie mogą wyjechać tylko ci, którzy mają małe dzieci. PIP zauważa, że dzielenie urlopów wypoczynkowych na krótsze okresy uniemożliwia pracownikom nabycie prawa do świadczenia urlopowego przewidzianego w ustawie o zakładowym funduszu świadczeń socjalnych. Dlaczego? Bo wczasów trwających krócej niż dwa tygodnie firma z tego funduszu dofinansować nie może.

Są też argumenty bardziej istotne za wykorzystywaniem urlopów w dłuższych kawałkach. Transformacja ustrojowa, prócz rzeczy dobrych, przyniosła nam też o wiele większe niż w socjalizmie natężenie stresu w pracy. Jego skumulowane skutki są trudniejsze do rozładowania niż skutki zmęczenia fizycznego. Specjaliści od medycyny pracy uważają, że nasz podstawowy urlop (żeby był pełnowartościowy) nie powinien trwać krócej niż trzy tygodnie. To tydzień dłużej niż nakazuje kodeks pracy.

Przez pierwszy wakacyjny tydzień nasz organizm wygasza stres – tłumaczy prof. Danuta Koradecka, dyrektor Centralnego Instytutu Ochrony Pracy. – Tłumi emocje związane z koniecznością zakończenia zawodowych zadań, a także te związane z wyjazdem i urządzeniem się w nowym miejscu. Gdyby urlop miał trwać tylko dwa tygodnie, to od połowy drugiego już myślelibyśmy o powrocie do pracy.

Polityka 28.2008 (2662) z dnia 12.07.2008; Rynek; s. 30
Reklama