Już wkrótce będziemy świadkami ograniczania produkcji, zwolnień pracowników, bankructw, wahań kursów walut. Kryzys, który do nas zmierza, spowoduje, że firmy, chcąc utrzymać płynność, będą ciąć marże i organizować wyprzedaże. Jeśli ktoś ma oszczędności i zachowa pracę, to na te same towary wyda mniej.
Na razie bodźcem skłaniającym do podnoszenia cen, zwłaszcza produktów z importu, było jesienne osłabienie złotego. Z kolei malejący popyt zniechęcał do takich decyzji. Teraz kolejny sygnał wysłał rząd. Od Nowego Roku podniósł akcyzę na papierosy, alkohole i samochody z silnikiem o pojemności ponad 2 litry. O kilkaset złotych powinny podrożeć samochody terenowe i luksusowe limuzyny (bo zazwyczaj mają większe silniki), ale sprzedawcy straszą, że podwyżkę akcyzy spróbują rozłożyć na inne modele. Co więcej, z tygodnia na tydzień słabnie złoty, więc ceny aut z importu i z tego powodu mogłyby wzrosnąć.
Wojciech Drzewiecki, analityk rynku motoryzacyjnego, twierdzi jednak, że w obliczu zapaści branży o żadnych podwyżkach nie ma już mowy. – Nowe auta mogą nawet nieznacznie stanieć. Koncerny próbują pozbyć się zapasów i gwałtownie ograniczają produkcję, dostosowując ją do malejącego popytu – uważa Drzewiecki.
Gdyby producenci pozostałych towarów akcyzowych spełnili groźbę i przerzucili całą podwyżkę podatku na klientów, to paczka papierosów w ciągu roku zdrożałaby o złotówkę. Półlitrowa butelka wódki będzie kosztować o 1–1,50 zł więcej, a butelka wina i piwa odpowiednio o 20 i 7 gr. W praktyce używki nie muszą jednak drożeć. Ich producenci mogą wybrać inną taktykę i finansowe skutki wzrostu akcyzy wziąć na siebie. Dzięki taniejącym surowcom niektórzy z nich w ubiegłym roku godziwie zarobili i teraz mają czym bronić swojej pozycji na rynku.