Archiwum Polityki

Komu do domu

Dotowane kredyty mieszkaniowe, o których jeszcze niedawno mało kto słyszał, zapowiadają się na tegoroczny hit. Z cienia mają wyjść również towarzystwa budownictwa społecznego (TBS), też dobre na ciężkie czasy.

Spłacaj tylko połowę odsetek od kredytu mieszkaniowego, zaoszczędź 90 tys. zł – kuszą firmy deweloperskie. Reklamują kredyt z dopłatą z budżetu państwa, który jest ich wielką nadzieją. Ceny mieszkań coraz częściej nie przekraczają progów obowiązujących przy udzielaniu takich kredytów i deweloperzy widzą w nich szansę na ożywienie sprzedaży. – Mamy ponad 600 mieszkań kwalifikujących się do dopłat – twierdzi Agata Wróbel, dyrektor handlowy JW. Construction, największego polskiego dewelopera. Drugi potentat na rynku, Dom Development, ma 700 takich lokali.

Dopłaty do kredytów mieszkaniowych wprowadzone zostały dwa lata temu, ale hitem są dopiero od kilku tygodni. Przedtem mało kto się nimi interesował. Prawo i Sprawiedliwość obiecało dopłaty swoim wyborcom w programie Rodzina na Swoim i słowa dotrzymało (ustawa o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu mieszkania została przyjęta 8 września 2006 r.). Ale prezent opakowano tak, żeby i obietnicy dotrzymać, i pieniędzy nie wydać. Cena metra mieszkania nie mogła przekroczyć limitu ogłaszanego przez wojewodę (tzw. wskaźnika kosztu odtworzenia m kw.). Tymczasem wskaźniki te nijak się mają do cen rynkowych: mówią tylko o kosztach, w dodatku inwestycji już zakończonych. Od drugiej połowy 2007 r. można je było przekraczać o 30 proc., ale deweloperskie ceny przez wiele jeszcze miesięcy były znacznie wyższe. Kredyty z dopłatą zaciągano głównie na tanie mieszkania z drugiej ręki (przy końcu października ub. roku liczba umów kredytowych sięgnęła 5,3 tys.) i na budowę domu jednorodzinnego (2,6 tys. umów). Na nowe mieszkania – bardzo rzadko (717 umów).

Kredyty z dopłatą wyszły z cienia, kiedy mieszkania staniały.

Polityka 2.2009 (2687) z dnia 10.01.2009; Rynek; s. 43
Reklama