Trudno o bardziej rozpoznawalny styl we współczesnym kinie. Pełen emocji, strzelanin, awantur, absurdalnych gagów bałkański magiczny realizm. W „Obiecaj mi!” śmieszne piekło bośniackiego reżysera przemienia się w slapstickową Arkadię. W tej zwariowanej balladzie nakręconej w konwencji starych, niemodnych burlesek wszyscy źli ludzie ponoszą zasłużoną karę. Dziecko wychowane na wsi, które nie wie, do czego służą pieniądze, okazuje się sprytniejsze od bandy zbójów jeżdżących po wyboistych drogach Trabantami przerobionymi na limuzyny. Dziecko w przyspieszonym tempie dojrzewa, staje się mężczyzną, zdobywa piękną żonę, ratuje od śmierci ukochanego dziadka. I niechcący przywraca światu chwiejny ład.
Z ucieczką Kusturicy w ahistoryczny karnawał wesel, pogrzebów, groteskowych gangsterskich porachunków i fantastycznych zdarzeń mieliśmy do czynienia w niezbyt udanej komedii „Czarny kot, biały kot”. Tym razem również przeładowany nadmiarem atrakcji obraz przeradza się w karuzelę zgranych numerów, mało śmiesznych dowcipów, rupieciarnię kiczowatych chwytów. Jednak nie jest to tylko beztroski odpoczynek po bezczelnie odważnych lunatyczno cyrkowych widowiskach rozprawiających się z jugosłowiańskim mitem („Ojciec w podróży służbowej”, „Underground”, „Życie jest cudem”).
Wbrew pozorom ta manieryczna bajeczka ma głębsze ambicje. W „Obiecaj mi!” w krzywym zwierciadle zostaje opisany proces transformacji ustrojowej, wychodzenia z przaśnego komunizmu, narodzin młodego kapitalizmu na modłę westernowego Dzikiego Zachodu. Podnosząca na duchu, ostentacyjnie naiwna fabuła, wyrażająca pochwałę niewinności, ma budzić nostalgię za utraconym cygańskim rajem i wartościami, bez których nie da się żyć.