Paweł Jesień, trener i mąż 30-letniej płotkarki Anny, chroni ją przed dziennikarzami. Przed ważnymi zawodami zawsze pytają o to samo: czy zdobędzie pani złoto? – Nie wiadomo, jak na takie pytania odpowiadać – mówi Paweł Jesień. Od kiedy w 6 klasie podstawówki w Skibniewie Anna zapisała się do Szkolnego Klubu Sportowego, o niczym innym przecież nie marzy. Ściganiu się poświęciła większą część swojego życia.
Od 14 lat codziennie biega, dźwiga ciężary, poci się i męczy. Kontroluje, co je i ile waży. Po to, by któregoś dnia stanąć na podium igrzysk olimpijskich. Na dodatek każda przypadkowa grypa czy angina może te plany pokrzyżować. Do tej pory Anna Jesień próbowała bezskutecznie spełnić swoje marzenia na igrzyskach w Sydney i w Atenach. Tam się nie liczyła. – To są pierwsze igrzyska, w których przeszłam eliminacje – mówiła po niedzielnych kwalifikacjach.
Wie, że zostało jej niewiele lat sportowej kariery. Co najwyżej jeszcze jedne igrzyska, te w Londynie. A medal olimpijski jest dla każdego sportowca najważniejszy. – Żona czuje, że właśnie teraz przyszły jej najlepsze lata – mówi Paweł Jesień. – Wie, że jest w bardzo dobrej formie i chce to wykorzystać. Ten medal jest w zasięgu jej ręki. Trzeba tylko po niego sięgnąć. W środę 20 sierpnia o 16.35 będzie można zobaczyć, czy te wszystkie lata wyrzeczeń nie poszły na marne.
Dwadzieścia marzeń
Do Pekinu pojechało 263 polskich sportowców. Największa ekipa od 28 lat, od czasów Moskwy. Na 906 olimpijskich medali my marzyliśmy o 20. Kajetan Broniewski, szef Polskiej Misji Olimpijskiej, kilka miesięcy wcześniej mówił, że gdyby ktoś przed Pekinem zaproponował taką ilość medali, brałby w ciemno. Z rachunków PKOl wychodziło, że z Pekinu powinniśmy przywieźć tyle medali, ile w ubiegłorocznych mistrzostwach świata różnych dyscyplin.