Archiwum Polityki

Prawo na wodzie pisane

Jak Polska długa i szeroka wyrastają płoty i siatki, które zamykają dostęp do rzek, jezior i morza. Każdy chciałby je mieć na własność, chociaż to bezprawne.

Ogrodzenie rezydencji prezydenta RP w Helu wcina się 30 m w Zatokę Gdańską. Początkowo planowano bić w dno pal przy palu, w sposób niemal ciągły. – Prosiliśmy – mówi Anna Stelmaszyk-Świerczyńska, zastępca dyrektora Urzędu Morskiego w Gdyni – żeby między palami była odległość co najmniej pół metra. Nie chodziło, jak twierdził „Super Express”, o widok, tylko o to, by zachować ruch rumowiska dna morskiego. – Tam już był płot, tylko mocno zużyty – podkreśla pani dyrektor. Dodaje, że rezydencja prezydenta RP zasługuje na potraktowanie wyjątkowe. Zwłaszcza że obok jest akwen zamknięty dla żeglugi i połowów.

Wejść na lustro

Prawo wodne stanowi wyraźnie: „Zabrania się grodzenia nieruchomości przyległych do powierzchni wód publicznych w odległości mniejszej niż 1,5 m od linii brzegu, a także zakazywania lub uniemożliwiania przechodzenia przez ten obszar”. Jeden morski płot należący do prezydenta nie byłby problemem, gdyby nie polska tendencja do równania w górę, ku uprzywilejowanym. Jakby w życiu nie było większej radości nad posiadanie czegoś, czego inni nie mają.

Właściciele większości kempingów nad Zatoką Gdańską, lekceważąc przepisy, zbudowali ogrodzenia do samego lustra wody. Turysta nie przejdzie brzegiem suchą stopą. Co więcej, niektóre płoty zostały postawione na terenach, do których właściciele kempingów nie mają żadnych praw, na obszarach nieobjętych umową dzierżawną.

Przyrodników od dawna niepokoiły ginące w błyskawicznym tempie unikalne, jedyne w Polsce, trzcinowiska morskie, w których rozmnażały się ryby i gnieździły ptaki. Alarmowali, pokazywali zdjęcia. Ale dla urzędów to nie był dowód. Właściciele kempingów ustawicznie narzekali, że morze wdziera się na dzierżawione przez nich działki.

Polityka 34.2008 (2668) z dnia 23.08.2008; Kraj; s. 26
Reklama