Zabużanie, byli fabrykanci, obszarnicy, kamienicznicy i posiadacze przedwojennych obligacji domagają się odszkodowań bądź zwrotu mienia. Miliardowe roszczenia, i to w euro, zgłaszają firmy Eureko i Vivendi. Więźniowie chcą odszkodowań za tłok w celach. Są też roszczenia środowisk żydowskich. Prokuratoria ma więc czym się zajmować. Bój o jej utworzenie toczył się przez pierwszych 15 lat III RP. Jej zwolennicy, nawiązując do przedwojennych wzorców, chcieli powołać urząd, który profesjonalnie zajmie się ochroną interesów Skarbu Państwa.
Przeciwnicy Prokuratorii widzieli w niej zbędną centralną instytucję z batalionem urzędników i redutami w największych miastach. Ugrupowaniom prawicowym i wielu związkowcom Prokuratoria kojarzyła się zaś z prokuraturą. Widziano ją w roli strażnika mienia państwa, wyposażonego w uprawnienia kontrolne i dochodzeniowe, rozliczającego złodziejską prywatyzację, prowadzoną w interesie dawnej nomenklatury i obcego kapitału. Prokuratoria z prawem do sprzeciwu miała też patrzeć na ręce ministrom skarbu przy kolejnych prywatyzacjach. Dla ugrupowań liberalnych urząd z takimi uprawnieniami oznaczał koniec prywatyzacji. Spór o model Prokuratorii był jedną z przyczyn rozpadu koalicji rządowej AWS-UW, a pierwszą ustawę o niej z 1999 r. skutecznie zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Nową ustawę o Prokuratorii Generalnej przyjęto w 2005 r. Rządowy projekt nawiązywał do przedwojennego modelu urzędu, cieszącego się wówczas ogromnym poważaniem, co było efektem profesjonalizmu jego radców i autorytetu Stanisława Bukowieckiego, wieloletniego prezesa, znakomitego niewidomego prawnika, nazywanego sumieniem Polski.
Powiedzenie, że szewc bez butów chodzi, sprawdziło się i w przypadku Prokuratorii Generalnej. W całym warszawskim zasobie państwowych nieruchomości nie udało się znaleźć dla niej siedziby i dziś rezyduje w byłej lecznicy rządowej.