Od Bałtyku po Tatry wraz z nastaniem ciepłych dni prowincjonalna Polska zaczyna świętować – by napić się piwa, zjeść kiełbaskę i posłuchać muzyki, każda okazja jest dobra. Obchody dni miast, dożynki, święta kapusty i kaszy były zawsze, ale od kiedy ludziom zaczęło się lepiej powodzić, robione są z większym rozmachem. Małe miasteczka pozazdrościły tym większym i zaczęły sprowadzać gwiazdy. Na rosnący popyt rynek estradowy jest przygotowany.
– Do połowy października samorządowcy będą urządzać wyborcom igrzyska. Między gospodarzami sąsiadujących gmin trwa często zaciekła rywalizacja, kto wypuści w niebo więcej fajerwerków i u kogo grał bardziej znany zespół – mówi Marek Mazurkiewicz, szef Miejskiego Centrum Kultury w Polanicy Zdroju. Każdego tygodnia Mazurkiewicz dostaje ok. 20 ofert agencji artystycznych, zawierających scenariusze gotowych imprez. Najtańsze, a zarazem cieszące się największym wzięciem, są te, których współorganizatorami lub sponsorami są rozgłośnie radiowe i koncerny piwne. Dzięki ich wsparciu nawet biedne, powiatowe miasteczka mają szansę gościć tegoroczne sławy: Feela, Dodę lub Indios Bravos.
Niestety, zazwyczaj poziom gminnych imprez pozostawia sporo do życzenia.
Dlaczego? Bo repertuar dobierany jest z reguły według gustu wójtów. – Czasem ich wybór pada na Kult lub Maanam, ale znacznie częściej zamawiają zespół disco polo. Tak jest zresztą łatwiej, bo zespoły grające tego typu muzykę mają niskie wymagania dotyczące nagłośnienia, a lepszego i droższego te biedne gminy nie mogą zapewnić – tłumaczy Marek Łaciak z wrocławskiej agencji artystycznej Jedynka, który organizuje imprezy z udziałem wrocławskiego kabaretu Elita.
Łaciak narzeka, że coraz trudniej mu się przebić z autorskimi pomysłami.