James Hopkin, Zatopiona zima, przeł. Dagmara i Paweł Waszkiewicz, Znak Kraków 2009, s. 360
Tym razem nie chodzi o weekendowego uczestnika cieszących się złą sławą wieczorów kawalerskich, ale o młodego angielskiego pisarza Jamesa Hopkina i jego debiutancką powieść stanowiącą plon jego kilkuletniego pobytu w okolicach krakowskiego Rynku. Polska w roku wstąpienia do Unii, którą pokazuje Hopkin, pochodzi wprost z koszmarnego snu Polaka o sobie: obleśne przedziały PKP, po brudnych, zrujnowanych miastach pałętają się skinheadzi, czyhając na okazję, by przywalić jakiemuś cudzoziemcowi, w głowach antysemityzm, Radio Maryja i historyczne upiory. Czy Hopkin przejaskrawia, czy też rzeczywiście tak właśnie wygląda Polska B, zaczynająca się nie tam, gdzie kończą się największe miasta, ale ich odpicowane centra?
Zacząłem od tła, a powieść Hopkina jest przecież przede wszystkim historią miłosną. Główny bohater – rysownik i malarz – poznaje Polkę odbywającą w Anglii kilkumiesięczne stypendium naukowe. Wakacyjny romans zostaje przerwany, Marta wraz z córeczką wraca do domu, do męża... Joseph rusza w ślad za nią, lądując w skutej lodem Polsce. Fabuła jest przewidywalna, ale też nie o zaskakiwanie czytelnika chodzi Hopkinowi. Na przykładzie swych bohaterów pokazuje kiełkowanie nowej, ponadpaństwowej tożsamości, unieważniającej dawne stereotypy. W tej powieści Polka mocno stąpa po ziemi, a Anglik jest neurotycznym romantykiem.