Archiwum Polityki

Państwo Środka 2

Blokując nominację nowego sekretarza generalnego NATO, Turcja pokazała, że jest liczącym się graczem.

Pierwsze dni wiosny turecki premier Recep Tayyip Erdoğan może zaliczyć do względnie udanych. Pod koniec marca jego konserwatywno-muzułmańska Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) triumfowała w wyborach lokalnych, zdobywając prawie 40 proc. głosów. 4 kwietnia Turcja, odstąpiwszy od weta kandydatury duńskiego premiera Andersa Fogha Rasmussena na sekretarza generalnego NATO, ugrała dla siebie stanowisko jego zastępcy oraz – ponoć – obietnicę członkostwa w Europejskiej Agencji Obrony i otwarcia kolejnych rozdziałów w negocjacjach z UE. Dwa dni później stała się pierwszym krajem muzułmańskim, który odwiedził nowy prezydent USA Barack Obama. „Wielkość Turcji polega na tym, że jest ona państwem środka – usłyszał Erdoğan z ust amerykańskiego prezydenta. To nie tutaj rozchodzą się Wschód i Zachód, tutaj się łączą”.

Pod koniec ubiegłego roku turecki przywódca nie miał jednak aż tylu powodów do dobrego samopoczucia. Na początku czerwca Trybunał Konstytucyjny w Ankarze uchylił wiele sygnowanych przez jego rząd ustaw, które umożliwiłyby tureckim studentkom noszenie muzułmańskiej chusty na terenie państwowych uczelni. 30 lipca ten sam Trybunał uznał rządzącą AKP za „ośrodek działań przeciw świeckim zasadom państwa”, pozbawiając ją tym samym połowy subwencji państwowych. Pojedynczy głos uratował partię Erdoğana, i jego samego, przed polityczną banicją.

Wkrótce pojawiły się pierwsze objawy kryzysu gospodarczego – spadek wzrostu PKB, osłabienie liry wobec euro i dolara oraz rosnące bezrobocie – a wraz z nimi zarzuty o brak odpowiedniej reakcji na globalny krach finansowy. Trudno się dziwić, że pod koniec 2008 r. popularność AKP spadła poniżej 30 proc. (rok wcześniej zdobyła 47 proc. głosów w wyborach parlamentarnych).

Polityka 16.2009 (2701) z dnia 18.04.2009; Świat; s. 88
Reklama