Hlehlerehle (Adam, 27 lat, po szkole policealnej, wokalista metalowy, poeta, malarz, aktor, scenarzysta, reżyser, członek białostockiego bractwa wikingów i Słowian) traci robotę jesienią 2008 r. Opadają go myśli o człowieczym być albo nie być; jak to poetów jesienią. Wszystko chciałby utopić we krwi.
Yaroo (Jarek, 30 lat, po kulturoznawstwie, basista metalowy, operator kamery) traci robotę w tym samym czasie co Hlehlerehle. W bezsenne noce gonią go raty kredytu bankowego. Krew powinna spływać kubłami po murach Białegostoku.
Albert (29 lat, po automatyce/robotyce) też wtedy traci robotę. Jesień i bezrobocie to dwie depresje. Śnieg w białostockim parku powinien być czerwony, a ludzkie mięso porozrzucane wokoło.
•
Wszyscy trzej mają upodobanie do kiczowatych horrorów. Kultowe tytuły gatunku gore bawią ich od dzieciństwa. Wśród nich te trudne do zdobycia: „Martwe zło” (trzy części o inwazji trupów), „Martwica mózgu”, „Zjedzeni żywcem”. A także klasyczny, w niektórych krajach ścigany prawem za zbytnią dosłowność, „Nekromantyk”. Słynny w środowisku niemiecki „Violent Shit” – chałupnicza produkcja z lat 80; z braku kasy na realizację, bohater zabija matkę tekturowym tasakiem mówiąc: Scheise.
W gatunku gore zawsze jest w pełni nieuzasadnione utytłanie we krwi z wnętrzności wydobytych na wierzch. Zabawne, absurdalne przerysowanie, mówi Yaroo z Białegostoku.
•
Yaroo poznaje Hlehlerehle na planie deathmetalowego teledysku. Jarek kręci, Adam aktorzy. Gra rolę wrażliwego człowieka (chodzącą arenę walki dobra ze złem). Zło zwycięża, jak zwykle w deathmetalu. W finalnych scenach Hlehlerehle, pochylony nad klozetem, gorowo jeździ po żyłach zbitą żarówką.