Marek Krajewski, Głowa Minotaura, W.A.B., Warszawa 2009, s. 348
Po raz pierwszy w tytule powieści z tej serii nie pojawia niemiecka nazwa Wrocławia. W „Głowie Minotaura” Breslau zostaje zepchnięte na plan dalszy, a akcja powieści rozgrywa się głównie we Lwowie i w Katowicach w latach 1937–1939, miastach opisywanych – jak to u Marka Krajewskiego – z pietyzmem i antykwaryczną skrupulatnością. Pojawia się też równorzędny Mockowi bohater, czyli gwiazda lwowskiej policji, ekscentryczny i twardy komisarz Edward Popielski. Poza tym jednak Krajewski nieodmiennie pisze tak samo o tym samym, bazując na patentach i rozwiązaniach sprawdzonych w poprzednich częściach cyklu. Tandem Mock&Popielski ściga bestialskiego mordercę, polującego na dziewice, które gwałci, dusi i okalecza, zjadając ich policzki. I znowu okazuje się, że zbrodnie zwyrodnialca są jedynie częścią zdecydowanie poważniejszej kryminalnej intrygi. Mam trochę żalu do autora „Śmierci w Breslau”, że w najnowszej powieści nie spróbował zderzyć Mocka z bohaterem odmiennym. Mock i Popielski ulepieni są nieomal z tej samej gliny – obaj uwielbiają łacinę, szachy, towarzystwo kobiet upadłych i mocne napitki. Jeden i drugi niezbyt przejmują się policyjnymi procedurami, zdecydowanie woląc solowe występy od gry drużynowej, dodam – występy nie zawsze zgodne z prawem. Prawdę powiedziawszy, Krajewski jedynie zmienił dekoracje, w których ukazywana jest kolejna kryminalna intryga, a to – jak na tak już doświadczonego i uznanego pisarza – odrobinę za mało. I chociaż koniec końców czyta się „Głowę Minotaura” bez przykrości, przyznam, że chciałbym już się przekonać, jak będzie wyglądało życie Krajewskiego po Mocku.