Swych wystąpień nigdy nie czyta z kartki. Reaguje na gorąco, mówi to, co myśli. Często wybucha. Nie ominie żadnej okazji, by zaatakować prawicę. Podczas ostatniej sesji Parlamentu Europejskiego skrytykował premiera Czech Mirka Topolanka w dniu, kiedy jego rząd otrzymał wotum nieufności. Nie pamiętam tak słabej prezydencji. Czesi nie radzą sobie z wyzwaniami stojącymi przed Unią Europejską. Nie zrobili nic ani dla zatrudnienia, ani dla unijnych instytucji – mówił Martin Schulz.
Aż trudno uwierzyć, że zawodową karierę zaczynał jako spokojny księgarz. Jeszcze mniej w to, że matka czołowego polityka europejskiej lewicy była wśród założycielek niemieckiej chadecji i posłała go do prowadzonego przez dominikanów gimnazjum. Schulz tej szkoły nie ukończył, a księgarstwo porzucił dla polityki. W wieku 29 lat został radnym SPD, a trzy lata później najmłodszym burmistrzem 40-tysięcznego miasteczka Würselen w Nadrenii Północnej Westfalii.
Jako lider frakcji Martin Schulz jest naturalnym kandydatem europejskich socjalistów na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego po czerwcowych wyborach. – Jego pozycja we frakcji jest niepodważalna. Odpowiada większości, która kocha wodzowskie i nasiąknięte socjalistyczną retoryką wystąpienia Schulza – ocenia polski eurodeputowany Dariusz Rosati (SDPL), członek tej samej Partii Europejskich Socjalistów (PSE). – Nam czasem uszy więdną, ale to polityk elastyczny i przyjazny Polsce – dodaje.
Przełomowym momentem w strasburskiej karierze Schulza było starcie z Silvio Berlusconim w połowie 2003 r. Włoski premier obejmował wówczas przewodnictwo Unii i z pewnością nie wiedział, kim jest Schulz. Podczas debaty inauguracyjnej rzutki Niemiec oskarżył Włocha o tłamszenie wolności słowa i korupcję oraz wytknął przyznany Berlusconiemu immunitet sądowy.