Po ukończeniu szkoły średniej Abdul Muslim początkowo chciał zapisać się do MC, dwuletniego community college, uczelni, która przygotowuje, głównie biedotę i nieudaczników, do zdawania na czteroletni uniwersytet, ale sama w sobie nie daje żadnych szans awansu. Ostatnio postanowił jednak, że będzie studiował w normalnym czteroletnim college’u Norfolk State University (to jeden z tradycyjnych czarnych uniwersytetów amerykańskiego Południa). Zamierza zostać inżynierem optykiem. Do zmiany planów – jak mówi – skłonił go wybór pierwszego afroamerykańskiego prezydenta. – Obama pozwolił mi inaczej spojrzeć na życie. Otworzył drzwi dla wszystkich – mówi. – Nie ma już wymówki, że czegoś nie można osiągnąć, bo rasa jest barierą nie do przebycia – dodaje jego koleżanka Ashley Dwumfour.
– Dla mojego pokolenia wydawało się to nierealne – mówi o wyborze Obamy dwa razy starszy od obojga Michael Hunt, koordynator programów w szkole. – Od lat mówiliśmy uczniom, że wszystkie drogi stoją przed nimi otworem, ale sami w to nie wierzyliśmy. Rasizm w tym kraju jest zinstytucjonalizowany. Ale teraz trudniej się na to powoływać.
W Wheaton Senior High School, szkole na północno-wschodnich robotniczych przedmieściach Waszyngtonu, przeważają czarni i Latynosi. Uczą się gorzej od białych i Azjatów. Ale od zeszłego roku o co najmniej 10 proc. spadła liczba uczniów z najniższymi ocenami albo przerywających naukę przed dyplomem. – To nie przypadek – uważa Hunt. – Dostrzegam w nich większe poczucie celu w życiu. Obama to prawdziwy wzór osobowy. Widzą, że karierę można zrobić nie tylko będąc raperem albo koszykarzem.
– To proces stopniowy – mówi nauczycielka angielskiego Sheranda McRae.