Samolot sam lata. Zupełnie sam – bez silnika i paliwa – lata tylko szybowiec. Jest więc najdoskonalszym samolotem. – Naprawdę lata się tylko szybowcem. To piękno i emocje. Trudne do opisania i żeby to zrozumieć, trzeba spróbować – powiada Tomasz Kawa, guru polskich szybowników, ojciec Sebastiana, jednego z naszych najpoważniejszych kandydatów do złota na igrzyskach.
Latanie z mistrzem
Sebastian Kawa uczył się latania od ojca. W latach 2003–2008 wygrał wszystkie najważniejsze zawody. Zdobył m.in. pięć tytułów mistrza świata i dwa razy zwyciężył w Światowym Grand Prix w wyścigach szybowcowych. Na lotnisku przy Górskiej Szkole Szybowcowej Aeroklubu Polskiego na górze Żar w Międzybrodziu Żywieckim przygotowuje do igrzysk swój szybowiec Diana 2. To polska konstrukcja z bielskiej fabryki szybowców inż. Bogumiła Beresia. Najlepszy polski szybowiec i, jak twierdzą fachowcy, z doskonałymi osiągami. Kawa dłubie przy urządzeniach, jest skoncentrowany. Nie pogadasz.
Inaczej jest następnego dnia, kiedy do dwuosobowego Puchacza – trzeba przecież spróbować – zabiera pasażera. Pogoda dobra, trochę słońca, trochę chmur. Wiatr 5–6 metrów na sekundę. Roman Kata, szef wyszkolenia kierujący dzisiaj lotami, daje zezwolenie na start. Hol napięty. Ruszamy.
W górę wyciąga nas ponad 50-letni Jak 12M. Na wysokości 500 m Sebastian Kawa wyczepia hol. Teraz pilot jest zdany wyłącznie na siebie. Szuka kominów termicznych, które będą wznosiły Puchacza. Na tzw. żaglu, czyli prądzie wznoszącym, szybowiec kręci ósemki idąc w górę 2–3 metry na sekundę. Kilkanaście minut później Puchacz jest na wysokości 1500 m. Widok wspaniały. Cisza. Słychać tylko szum powietrza. Za chwilę lecimy tzw. szlakiem, pod chmurami, na zachód.