Salon Plakatu Polskiego organizowany jest co dwa lata (naprzemiennie z Międzynarodowym Biennale Plakatu). Nie ma tu jury, kwalifikacji i odrzucania prac, nagród i wyróżnień. Po prostu wszystko, co prześlą artyści, trafia na ściany muzeum. Warunek jest tylko jeden: plakat musiał być wydrukowany i dystrybuowany. Można zatem powiedzieć, że – wbrew nazwie – jest to raczej demokratyczny i masowy (w tym roku 100 twórców, 500 plakatów) przegląd tego, co spotkać można było przez minione dwa lata na ulicach, płotach, słupach ogłoszeniowych polskich miast.
To zaleta. A wada? Konieczność przebicia się przez masę nie zawsze fascynujących czy choćby tylko poprawnych prac. Ale warto spróbować, bo kondycja polskiego plakatu zaczyna się poprawiać. Stara gwardia wybitnych plakacistów odchodzi, ustępując miejsca nowemu pokoleniu. W muzealnych salach czułem się nieco zagubiony. Oczywiście trafiałem tu i ówdzie na nazwiska dobrze znane, należące wręcz do kanonu polskiego plakatu: Andrzej Pągowski, Rosław Szaybo, Piotr Młodożeniec, Lech Majewski, Roman Kalarus i – co budujące – owi mistrzowie są z reguły nadal w świetnej formie. Ale z historycznej, wielkiej polskiej szkoły plakatu nie ostał się już niemal nikt. Henryk Tomaszewski i Franciszek Starowieyski zmarli, Stanisław Młodożeniec i Waldemar Świerzy nic nie wystawili. Ze średniego pokolenia twórców rozstał się z plakatem Stasys, nie pojawił się na Salonie Wiktor Sadowski.
Na ich miejscu na ścianie (i na płocie) pojawiły się dziesiątki zupełnie nowych, nic mi niemówiących nazwisk. Nie ma wśród nich niezwykłych talentów, ale też przeciętny poziom ich prac jest zaskakująco przyzwoity. A co najważniejsze, na niedużym w sumie rynku plakatowym bez kompleksów walczą o miejsce dla siebie.