Nazywa się Orfeusz. Właściwie to Rafał Jakubiszyn, ale woli, by mówić na niego właśnie Orfeusz. Akurat przechadzał się po rynku ze swoim rowerem i rozmyślał, czy zapalić papierosa (bo papierosy to trucizna i zło – a tych Orfeusz stara się unikać). Na pytanie, czy można mu zrobić zdjęcie, bo Wrocław, bo rowery, bo rzeka – wybuchnął śmiechem.
– Stary, ale trafiłeś, to miasto, mosty, rzeka, zapach wody, ja wsiadam na rower i na nim płynę, to jest jak jazz, jak dobry teatr, ja pięć lat już jeżdżę, zimą, latem, deszcz czy słońce, płynę przez miasto i jestem wtedy na chwilę królem życia, a potem wchodzę do pracy i wiesz, stary, dzień już na starcie jest jakiś lepszy, jeśli możesz go zacząć takim śródmiejskim, urbanistycznym jazzem… I Orfeusz mówił tak jeszcze przez godzinę.