Archiwum Polityki

To na m.

Anna Nasiłowska, Historie miłosne, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 152

Jak mówić o czymś, co nie ma regulaminu? Co się może objawić na tysiące sposobów? Co, owszem, może być sensem życia, ale także siłą niszczącą, dewastującą świat? „To na m.” – pisze o miłości Nasiłowska, zaklinając rzeczywistość. Nie chce budzić licha, ale licho już nie śpi, sieje spustoszenie w życiu bohaterów. Bowiem „Historie miłosne” to opowieści o ludziach, którzy nagle wyłaniają się z tła i znienacka stają się dla bohaterów najważniejsi. Miłość w popkulturze utożsamiana jest z objawieniem i błogosławieństwem, szczęściem najwyższym. Owszem, zgadza się Anna Nasiłowska, ale zdarza się miłość-piekło, miłość bez przyszłości, jałowa, niedojrzała, grzeszna. „To już nie ustąpi”, „nie ma już powrotu”, „to się gasi”, „to złudzenie”. Przed patosem i sentymentalizmem mówienia o słynnej „m” chroni Nasiłowską chłodny, lapidarny język: krótkie, jakby cedzone zdania – żeby powiedzieć jak najmniej, bo „czym bardziej to mówię, tym bardziej go kocham”.

Książka nieoczywista, raczej zadająca pytania, niż serwująca łatwe recepty, proste odpowiedzi. Intensywna, ale ocierająca się – zapewne celowo – o kicz, miejscami nużąca. Z opowiadaniem miłości jest trochę jak z opowiadaniem własnych snów: przez chwilę może być pięknie, ale po chwili słuchacz zaczyna się rozglądać na boki. Potrzeba ogromnego talentu, wyczulenia na pretensjonalność i sofizmaty, żeby udźwignąć temat. Wydaje się, że wszystkie te właściwości Nasiłowska posiadła. To nietypowa książka o miłości, bo smutna, jakoś prawdziwa. Mimo braku złudzeń jednak pokrzepiająca, bo Nasiłowska mówi coś, co tak prosto opisał niegdyś poeta Marcin Świetlicki „(…) miłość jednak jest.

Polityka 29.2009 (2714) z dnia 18.07.2009; Kultura; s. 44
Reklama